Książkę tę wydobyłam z internetu zupełnie przez przypadek, a dzięki naprawdę dobrym recenzjom i ofercie promocyjnej na merlinie zakupiłam ją. Wtedy zaczęły się nieprzespane nocy i fochy mojej mamy, bo na wyjeździe zamiast robić zdjęcia i zwiedzać, czytałam "Imię wiatru".
Powieść zaczęła się zupełnie niewinnie. Zapomniane przez świat miasteczko, królewski Kronikarz napadnięty przez zbójów, zupełnie przypadkowo w miejscowym karczmarzu rozpoznaje bohatera, człowieka legendę- Kvothe'a. I tak rozpoczyna się niezwykła, "homerycka" wręcz historia pleciona z niecodziennym, pisarskim zmysłem, a czasem i cudownym humorem. Świat przedstawiony, choć nieco stereotypowy, to jednak bardzo intrygujący, czasem realistyczny, prawdopodobny. Typowa dla tego gatunku walka dobra ze złem i zemsta na zabójcach zostaje przełożona do dwóch następnych tomów. W tej części obserwujemy opisane z niezwykłą wnikliwością dzieciństwo i dorastanie bohatera, czynniki, które pozwoliły mu być później "tym Kvothe". Choć, jak pisałam wcześniej, cała fabuła wydaje się dość pospolita, to jednak sposób pisania "nowego mistrza fantasy" wydaje się zupełnie świeży, pisząc prawie baśniową historię o bohaterze ukazuje też wątki smutne, prozaiczne, brutalną codzienność Kvothe'a, który by dostać się na uniwersytet musiał żebrać, kraść i głodować. Całość opisana z niezwykłą pomysłowością, przepełniona sprytną intrygą i coraz to nowymi i bogatszymi wątkami sprawia, że lektury tej powieści nie można przerwać ani na chwilę, a kończąc, nie można doczekać się kontynuacji.
Mówiąc krótko- gorąco polecam, jako jedną z lepszych wśród znanych mi powieści tego gatunku.
Recenzja opublikowana również na stronie
www.dobraksiazka.dbv.pl