Dodano: 29 XI 2009, 18:57:39 (ponad 15 lat temu)
Na pewno nie był nim niejaki Semon Dye, który pewnego upalnego dnia zatrzymał się przed domem Claya Horeya. W prost przeciwnie, chciałoby się zakrzyknąć: strzeż nas panie boże przed takimi sługami bożymi. Bezczelny tupeciarz, blagier i łgarz, oszust i samozwańczy kaznodzieja. Za tym nadużywanym na każdym kroku określeniem - sługa boży - krył wszelkie swoje łajdactwa. A mimo to funkcjonował w tym prymitywnym świecie prymitywnych ludzi i miał się dobrze. Jeżeli nie pomagał szantaż lub groźby potrafił wyciągnąć rewolwer i posłużyć się nim wprawnie. Takim to sługą bożym był Semon Dye.
Czytając tę książkę strona po stronie, napisana charakterystycznym dla Caldwella stylem, z rosnącym coraz bardziej zdumieniem poznajemy tego sługę bożego, który nie stroni od kieliszka ani hazardu oraz nierządu. Nic nie jest mu obce. Potrafi zabrać tym biednym i ciemnym ludziom wszystko. Samochody, pieniądze, domy a nawet żony. Podstępem, oszustwem i groźbą. I ci ludzie, oszukani przez niego, są wściekli a jednocześnie pełni podziwu dla jego tupetu i hucpy. Tylko Caldwell i Faulkner potrafili napisać coś takiego. Tym swoim charakterystycznym, rozciągłym , powolnym opisem, który stopniowo krok po kroku odsłania jak w teatrze, kolejne sceny. !!