"Mam całkowicie przesrane."
Takimi słowami rozpoczyna się książka, ale również te właśnie słowa idealnie odzwierciedlają moje uczucia, tuż po dotarciu i przeczytaniu ostatniego zdania dzieła Andiego Wiera. Mam przesrane, bo teraz potrzebuję zdecydowanie więcej kosmosu, więcej Marka i dłuższego z nim pobytu na powierzchni Czerwonej Planety.
„Ares 3” to nazwa jednej z marsjańskich ekspedycji, w której udział bierze sześciu doskonale przeszkolonych astronautów. Jednym z nich jest Mark Watney. Niedługo po wylądowaniu załogi na Marsie, tuż na początku zaplanowanych badań, załogę napotyka ogromna burza piaskowa, zmuszając do natychmiastowej ewakuacji i powrotu na Ziemię. Niestety, podczas jej trwania, Mark oddziela się od współtowarzyszy i zostaje ranny. Odzyskując przytomność uzmysławia sobie, że oto właśnie pozostał jedyną ludzką istotą na Czerwonej Planecie, z ograniczonymi zapasami jedzenia i picia, bez możliwości połączenia się z Ziemią i zakomunikowania komukolwiek, że wbrew pozorom, on wciąż żyje!
Po utwór chciałam sięgnąć od momentu, gdy po raz pierwszy zobaczyłam okładkę i dosyć pobieżnie dowiedziałam się o czym jest spisana w niej historia. Umyślnie omijałam wszelkie recenzje, aby odgórnie nie nastawiać się i nie potęgować swoich (jakiekolwiek by one nie były) oczekiwań. Do lektury podeszłam więc bardzo spokojnie i z dystansem.
Na pierwszy rzut oka książka odpycha. Oczywiście nie od strony wizualnej, bo okładka jest świetna, ale zaczyna się czytać i czuje się… niesmak. Już od pierwszej strony jesteśmy bombardowani naukowym słownictwem; Mark opowiada coś o procesie przemiany wodoru w paliwo, diagnostykach jakiegoś oksygeneratora, o jakimś Habie, MAV-ie i kaloriach w kilogramach ziemniaków. Nie ukrywam, że spotkałam się już z niejedną opinią potwierdzającą przeświadczenia i spekulacje, że przez książkę ciężko przebrnąć. Uwierzcie, to tylko pierwsze i do tego bardzo mylne wrażenie. I nie mówię tego dlatego, że jestem umysłem ścisłym i początkującym pasjonatem astronomii. Przysięgam. Książka jest zwyczajnie dobra i będzie zrozumiała dla absolutnie każdego.
Na Marsa i wydarzenia, które się na nim dzieją, przez większą część utworu, patrzymy z perspektywy Marka. Prowadzi dziennik, spisuje swoje przemyślenia i pomysły na rozwiązanie konkretnych problemów. Oczywistym jest, że pojęcia naukowe nieustannie powtarzają się w jego notatkach, ale nie jest to bynajmniej coś, co przytłacza i nie pozwala na płynne zagłębianie się fabułę. Ponadto, mężczyzna okazał się wspaniałym człowiekiem- inteligentnym, zdeterminowanym i do bólu szczerym, co kompletnie skradło moje serce. Nie użala się nad sobą, nie stara się moralizować i filozofować. Jedyne co robi, to zabiera nas na porywającą przygodę, pełną humoru i śmiechu, ale też momentów grozy i zwątpienia.
Ktoś napisał, iż Marsjanin jest bardziej „science” niż „fiction” i choć zgadzam się z tym w stu procentach, nie umiem nie zareagować na zarzucanie książce wartości tylko od strony naukowej. Gdyby ograbić ją z wszelkich opisów technicznych, wciąż pozostaje tam mnóstwo akcji, problemów, rozterek, ale co najbardziej szokujące, mnóstwo dobrego humoru! O tym naprawdę warto wiedzieć i pamiętać, bo to właśnie to daje książce najwięcej wartości.
Osobiście utwór wywarł na mnie kolosalne wrażenie i wielokrotnie mnie zaskoczył. Miałam pewne obawy co do przebiegu akcji i przyznaje, bałam się monotonii. W końcu, co jeden człowiek może robić sam na planecie? Jednak czytając „Marsjanina”, nie ma czasu na nudę. Nawet jeśli zdarzały się sceny bardziej rozwlekłe, Mark opowiadał o nich w taki sposób, że zazwyczaj po prostu śmiałam się i często, nim zdążyłam się zorientować, mieliśmy już nowy problem do rozwiązania. Z czystym sumieniem polecam każdemu i proszę, nie zrażajcie się początkiem.
Uwaga, niektórzy mogą uznać poniższy cytat za spojler.
"Moja konwersacja z NASA dotycząca odzyskiwacza wody była nudna i naszpikowana technicznymi detalami. Dlatego ją wam sparafrazuję.
Ja: To oczywiste, że coś się zapchało. Może po prostu rozbiorę go i sprawdzę rurki w środku?
NASA: (Po pięciu godzinach zastanawiania się) Nie, spieprzysz to i umrzesz.
Więc go rozebrałem. […] Byłem naprawdę ostrożny. Po odmontowaniu każdego kawałka dokładnie go oznaczałem. Wszystko odkładałem na stół. W komputerze mam plany, tak więc nic nie było dla mnie zaskoczeniem. I tak jak podejrzewałem, przyczyną była zatkana rurka. […] Oczyściłem rurki i poskładałem wszystko. Rozwiązało to całkowicie problem. […]
Powiedziałem NASA, co zrobiłem. Nasza (sparafrazowana) konwersacja wyglądała tak:
Ja: Rozebrałem odzyskiwacz, znalazłem problem i go rozwiązałem.
NASA: Kutas. "
Moja ocena:
8/10
Recenzja na moim blogu:
http://skrzynka-pelnaksiazek.blogspot.com/2015/03/marsjanin-...