Będę szczery: jedno z moich spotkań z twórczością pani Mai nie należało do udanych. W części szóstej antologii „Wizje alternatywne” znajduje się opowiadanie „Rekwiem dla niewinnych”, przy którym skapitulowałem. Z pełną świadomością zaprzestałem czytania i tyle. Zupełnie inaczej rzecz miała się ze „Szkarłatną falą” w zbiorze „Deszcze niespokojne”. Krótka forma traktująca o amerykańskim żołnierzu przeobrażonym w demona na jednej z wysp Pacyfiku należała do najlepszych w zbiorze.
Tym razem przyszła kolei na powieść o pokaźnych, bo sięgających ponad sześćset stron, rozmiarach. W „Siewcy wiatru” głównymi bohaterami pisarka uczyniła aniołów znanych z tradycji żydowskiej, chrześcijańskiej i muzułmańskiej: Gabriela, Michała, Rafała i Razjela. Cała czwórka rządzi podzielonym na siedem „dzielnic” Niebem, czyli Królestwem, pomimo odejścia Stwórcy (pomysł nie należy do nowatorskich), co pozostaje pilnie strzeżoną tajemnicą. Gdyby prawda wyszła na jaw, runąłby istniejący ład społeczny i tym samym władza wymienionych skrzydlatych. Za najniższym poziomem Nieba znajduje się znane chociażby z „Boskiej Komedii” Limbo. U Dantego stanowiło przedsionek piekła, u Kosakowskiej zaś jest ziemią niczyją; czymś pomiędzy Królestwem a Głębią (nie mylić z katolickim piekłem), gdzie oficjalnym panowanie sprawuje Lucyfer. Strącony wieki temu za tyleż idealistyczny, co szczeniacki bunt upadły anioł ma kłopoty z rokoszami lokalnych władyków i jedynie w Asmodeuszu znajduje przyjaciela, prawdziwego i oddanego sprzymierzeńca. Dzięki Asmodeuszowi, zwanemu Zgniłym Chłopcem, w Głębi panuje jako taki porządek. Ani niosący światło, ani jego towarzysz nie są postaciami jednoznacznymi. Ten drugi łączy w sobie cechy charyzmatycznego dowódcy, okrutnika i szefa mafijnego światka z utalentowanym i samotnym artystą. W sumie obu daleko do zła wcielonego i całkowitej czerni, tak jak ich niebiańskim kumplom – do idealnej bieli. Dlatego też głównym „złym” w powieści Kossakowskiej został mianowany Antykreator. Antykretaor to cień Stwórcy, ucieleśnienie wszystkich ciemnych cech, które Pan odrzucił eony lat temu, zanim stał się Jasnością, dobrem absolutnym.
Kolejną, niezwykle ważną, czy wręcz kluczową personą jest Daimon Frey – Abaddon, niszczyciel i anioł zagłady. Odziany w skórzaną kurtkę, z potężnym mieczem i na wpół martwy, w decydującym momencie stanie się ostatnią nadzieją i w końcu wykonawcą woli Pana. Na wymienionych galeria postaci bynajmniej się nie kończy. Gdzieś przewija się szara eminencja o powierzchowności szlachcianki i anioła właśnie, ale z charakterem jadowitej żmii – Sophia Pistis. Wyniosła, pyszna i przebiegła nienawidzi ludzi oraz niebiańskiego rządu. Prowadzi swoją własną grę o wpływy. Według legend to ona, władczyni żeńskich zastępów, w wiadomym celu posłała węża do Edenu.
Długo możnaby wyliczać innych, równie ważnych dla fabuły.
W opisywanym świecie wszędzie pełno spisków i politycznych intryg, nierzadko ukrytych pod płaszczykiem konwenansów oraz dworskich ceremoniałów. Bo, co niezwykle ważne, zarówno mieszkańcy dominium Lucyfera, jaki i świetliści są niezwykle… ludzcy. Wzorem greckich bogów posiadają wszystkie możliwe przywary i wady gatunku homo sapiens. Wpadają w gniew, walczą o władzę, nienawidzą i kochają, także w ujęciu czysto seksualnym. Świetnym przykładem, choć nieodosobnionym jest Uzjel. Wysoki rangą anioł wdał się w zakazany związek z Ziemianką, czego
owocem stała się półanielica Hija - piękna i utalentowana magicznie, ale też traktowana jak bękart i wyrzutek społeczny. Pod wpływem stresu skrzydlaci cierpią na bezsenność, mogą tez popadać w obłęd czy chorobę psychiczną.
Niczym dziwnym jest picie alkoholu lub palenie skrętów z mirry, choć te jakością znacznie ustępują ziemskim papierosom. Niektórzy, jak na przykład Samael (wyrzucony nawet z Głębi przez Luka) często hula na ziemi, korzysta z wszelkich możliwych uciech i rozrywek. Najbardziej dzicy Aniołowie Zamętu przed zbliżającą się walną bitwą organizują pijatykę połączoną z gwałtami na mieszkankach Limbo. Jak widać do opisywanego towarzystwa kiepsko pasuje określenie „istoty wyższe”.
W „Siewcy...” Kossakowska, niczym doświadczona barmanka, z wprawą dobrała składniki, dorzuciła przyprawy i zmieszała wszystko, aż do uzyskania smacznego koktajlu.
Przejdźmy do podstawowych ingredientów. Trzeba przyznać, że są one liczne, różnorodne, a co najważniejsze: nie gryzą się ze sobą. W pierwszym rzędzie mamy zatem anielskie mitologie i gnostycyzm plus garść własnych pomysłów i modyfikacji. Autorka umiejętnie skrzyżowała to z fantasy: go klasycznych elementów gatunku należą między innymi magia i władający nią potężni magowie, jak chociażby Razjel i Hija. Ba! Wymieniona dwójka to wręcz magowie par excellence. W walce używa się zbroi i wszelkiej maści broni białej, pomimo istnienia dość zaawansowanej technicznie broni palnej, a do bitwy anielskie zastępy ruszają na bojowych rumakach pariasim. Konie - przynajmniej najważniejszych aniołów - należą do istot boskich, obdarzonych świadomością i zdolnością telepatycznego przekazywania myśli, najczęściej dość enigmatycznych.
Nie brakuje pałaców, zamków i fortyfikacji. Społeczeństwo skrzydlatych, tak jak średniowieczne, jest silnie zhierarchizowane: od Serafinów i Cherubinów, przez archanioły do aniołów stróżów i pełniących funkcje służebne - każdy zna swoje miejsce w szeregu. Pisarka wybornie porusza się na tym polu i co rusz podsyła czytelnikowi jakieś ciekawostki o wykreowanym uniwersum.
Na dalszych planach występują wzięte z bestiariusza fantasy demony, geniusze, gnomy, jednorożce, a nawet smoki, spełniające u Głębian funkcję wierzchowców.
Mamy również motywy szpiegowsko-sensacyjne i krwawą jatkę gdzieś w lesie, kiedy to dochodzi do konfrontacji dwóch nienawidzących się oddziałów specjalnych Królestwa i Głębi. Gdy brakuje amunicji obie strony rzucają się sobie do gardeł, posoka leje się strumieniami, a że aniołowie są śmiertelni... giną jak przystało na komandosów, czyli po zażartej walce.
„Siewcy wiatru” daleko do pozycji pełnej powagi i pozbawionej humoru. Jest wręcz przeciwnie! Przykładem niechaj będzie pseudonim, jakim skrzydlate towarzystwo uraczyło niosącego światło, upadłego anioła. Lucyfera, czyli potocznie Lucia, w książce nazywa się również… Lampką. Do archanioła Michała, bądź co bądź Wodza Zastępów, koledzy zwracają się często per „Misiu”, a do Gabriela (w tradycji islamskiej Dżibril) - po prostu Gabryś.
Nie zabrakło motywu zakazanej miłości. I tu muszę się przyczepić, bo związek Daimona z Hiją wydaje się być przedstawiony w sposób nieco… przesłodzony i sztuczny. Dużo lepiej, bo wiarygodniej wypada uczucie rodzące się między kalekim komandosem i anielicą Drop. Innych, rzucających się w oczy minusów nie dostrzegam. Pewnie znalazłbym jakieś drobniejsze, ale przecież pisanie recenzji nie ma polegać na wyszukiwaniu wad „na siłę”. W każdym bądź razie ewentualne niedoskonałości i tak toną w morzu zalet.
Finałowa starcie pomiędzy połączonymi wojskami świetlistych i Głębian a siłami Siewcy (Cienia/ Antykreatora) zostało odmalowane z rozmachem godnym znawcy i kogoś, kto tego rodzaju rzezie (sic!) oglądał co najmniej kilka razy, na własne oczy i z bliska. Soczystych opisów nie powstydziłby się najzagorzalszy militarysta.
Trzeba zaznaczyć, że wszystkie wymienione elementy są wyważone i umiejętnie dawkowane; autorka nie przesadziła w żądna stronę – akcji, dowcipu, polityki, scen batalistycznych i romansu jest nie za dużo i nie za mało, czyli w sam raz. Brawo!
Epilog - również udany - przynosi obietnicę kolejnych części i odrobinę filozofii.
Czyżby rewelacja? Nie, ale proza bez dwóch zdań wysoko wybijająca się ponad poziom średni, do tego niosąca ze sobą powiew świeżości. Nudzić się podczas czytania nie sposób, tak jak nie sposób „ogarnąć” w recenzji całości.
„Siewca wiatru” zasługuje na ocenę bardzo dobrą, przede wszystkim za pomysł, oryginalność oraz umiejętność wykorzystania konkretnej wiedzy (po przeczytaniu glosariusza i poszperaniu w Internecie chyba każdy się z tym zgodzi) przez pisarkę. Nie bez znaczenia pozostaje pokaźna objętość książki – człowiek nie ma uczucia niedosytu po skończonej lekturze i… wie, za co zapłacił. Tak, tak, nie oszukujmy się! Zawartość książki jest również towarem na rynku, tyle, że wytworem wyobraźni, a nie ludzkich rąk czy urządzeń.
Czy cykl anielski zasługuje na wysoką pozycję w rankingu dziesięciolecia NF? Odpowiedź pozostawiam osobom, które przeczytały także oba tomy „Zbieracza burz”. Ja, przynajmniej na razie, wstrzymam się z osądem. Za to śmiało napiszę: „kobieca” fantastyka w wykonaniu Kossakowskiej nie tylko niczym nie ustępuje twórczości kolegów po piórze, ale lwią jej część przewyższa o głowę. Z tym większą przyjemnością sięgnę po inne powieści „miłośniczki antyku, wiedzy tajemnej, szamanizmu i starożytnych mitologii”.