Wszystkoście pomieszali, gamonie. Patrzymy na was, wszyscy trzej, dwaj stojący po bokach i ten, który siedzi w środku najstarszy, najgodniejszy z nas, i widzimy to z całą przenikliwością. Straciliście miarę, wyciągając łapy po czarną skrzynkę, do której wiedzący zaprasza światło. Straciliście miarę, miniaturyzując ją, produkując w setkach, w tysiącach, w milionach egzemplarzy, sprzedając za grosze, na wyprzódki, byle komu, pozbywając się najpierw szklanych negatywów, a potem jakiejkolwiek kliszy, montując ją w telefonach komórkowych i rozdając bez umiaru gówniarzom w garniturkach od pierwszej komunii. Nie robicie fotografii. Pstrykacie fotki, nieskończone ilości fotek, fotki- -peel, fotki-foczki, fotki-idiotki, zamazane, nieostre, krzywe, niedoświetlone lub przepalone, z przypadkowym fleszem, brudne, nieudolne, zdradzające całą brzydotę i prowizoryczność świata: obierzyny na kuchennej podłodze, widoczne w odległym prześwicie, rąbek foliowej torebki, przytrzaśniętej szufladą, zaciek na ścianie, krzywo powieszony landszaft. Kto myśli, że to źle skadrowane albo przypadkowo nieprzycięte zdjęcie, myśli głupio. To my, z zamkniętymi ustami, mówimy do was przez bezmiary czasu, z powagą naszych siwych czaszek i siwych wąsów: fotografia nie ma przedstawiać tego, co jest, ale to, co być winno. Nie las, z jego suchą ściółką, byle jak rozrzuconym igliwiem, białymi plamami ptasich kup na liściach klonu, butwiejącymi grzy bami, niewidocz nym horyzontem, ale obraz lasu: pięknie skomponowaną grupę drzew, dostojny prześwit, odległe łąki i pola. Dziuplę, z której za chwilę wyfrunie ptak, ślicznie ubarwiony i śpiewający. Stamtąd, dokąd doszliście, gamonie, nie ma już powrotu do piękna. [edytuj opis]