To nie jest przewodnik, który poprowadzi was przez gąszcz rodzicielskich wyzwań. Z tej książki niczego się nie nauczycie. Nie znajdziecie tu żadnego tutorialu, który odwiedzie was od popełniania błędów. No serio, to nie tu. Tu notorycznie coś się paprze.
Ta książka pokazuje świat oczami dziecka, a widzenie i rozumienie u pięciolatki to jakby wyższy stopień wtajemniczenia. To jest sztuka. Tak nie oceniać, nie kategoryzować i nie nienawidzić.
Jest w nas, dorosłych, poczucie, że mamy niekontrolowaną władzę nad młodszymi. Przeświadczenie, że wolno nam przelewać w ich głowy dokonania i porażki, wiary i niewierności, chęci i niechęci, lubienia i nielubienia.
Niepopsuty człowiek, kiedy tylko dopuścisz go do głosu, opowie ci o pomaganiu nieznajomemu na dziale z lizakami i tęsknocie za „umarniętą” mamą, chociaż mama jeszcze nigdzie się nie wybiera. Przekona świat, że chłopcy mogą malować paznokcie na czerwono i zakładać sukienki z tiulem. Wskaże też palcem najsubtelniejsze sposoby wyznawania miłości każdemu, kto tylko zechce go posłuchać.
Posłuchajcie Krysi.
Szczęśliwe dzieci, które mogą być Krysiami i szczęśliwi dorośli, którzy z Krysi nie wyrośli. To wielka sztuka – zachować w sobie trochę dziecka. Nie myśleć kolorami skóry, konwenansami, opiniami innych, nie patrzeć na płeć. Wiedzieć, chociaż przez chwilę, co jest w życiu ważne. Znów zedrzeć buty, farbować włosy bibułą, gadać z mamą o przedszkolnych dramatach, a potem zasypiać w samochodowym foteliku.
Ta książka uczy słuchać uważniej, myśleć prościej, dostrzegać więcej. Ta książka budzi w czytelniku dziecko, które zasnęło znudzone dorosłością.