Pełna recenzja dostępna na: inkoholiczka.wordpress.com
Macie czasem takie uczucie podczas lektury, jakby cała forma książki była podporządkowana jej treści? Tak właśnie jako żywo czułam przy Przedupadku. Określiłabym ten kryminał jako z lekka hermetyczny. Przypominał mi cosik na kształt sfabularyzowanego i ubarwionego wypisu z karoteki policyjnej. Przypadek ciekawy, ale nie jakiś porywający. Tło zdarzeń ujdzie, ale nie zachwyca. Dodatkowo sprawę komplikuje kryminalistyczne wykształcenie autora – wierzcie mi, w każdym słowie je widać, słychać i czuć. Coś tak jakby jedynymi adresatami powieści mieli być policjanci, i to tylko ci z zamiłowania, nie tylko z zawodu. Jeśli nie jest się w świecie kryminałów obytym, to to przeszkadza. Naprawdę przeszkadza.
Gdy powyższe informacje połączymy z na początku ciężkim do ogarnięcia kontekstem socjologiczno-politycznym, zaczyna się tworzyć niezły galimatias. Pierwsze kilkadziesiąt stron wchodzi nieco opornie… No, nie patrzcie tak na mnie, przyznać się, kto z Was orientuje się biegle w szwedzkiej polityce wewnętrznej, hę?
Pomimo jednak tych plotowo-fabułowych zawiłości kryminał jest bardzo dobrze skonstruowany. Niczego mu pod tym względem nie brakuje. Tutaj wykształcenie szanownego pana Autora dało o sobie znać po raz kolejny, tym razem in plus – w ani jednym miejscu powieści nie miałam wrażenia, że ktoś tu mocno polega na mojej naiwności i niedomyślności, jak to czasami bywa przy rozmaitej sensacyjnej literaturze. Carlsson udowadnia, że świeżak może pisać jak stary wyga.
Zarówno wadą, jak i zaletą może być zabieg przeplatania rozdziałów stricte detektywistyczno-policyjnych tymi troszku obyczajowymi, prezentującymi sytuację z zupełnie innej strony. Chociaż przybliża to czytelnika do rozwiązania zagadki przed prowadzącym sprawę, zawsze to jakieś niewątpliwe urozmaicenie. Dodatkowy, ciekawy walor to narracja prowadzona w czasie teraźniejszym – dodatkowo podkręca wartkość akcji i zmienia nieco perspektywę, z której Czytelnik patrzy na fabułę, nie wybiega on myślami tak bardzo w przyszłość, jest „na bieżąco” wraz z głównym bohaterem.
Komu więc (komu, bo idę do domu) bym Przedupadek poleciła? Z pewnością wielbicielom kryminałów, i to tylko tym bez alergii na socjologicznopolityczne tło zbrodnionośne. O ile „Kiedy nadejdą dobre wieści” przyrównałam do mocno mlecznego kryminalnego latte, o tyle tutaj mamy do czynienia z mocnym espresso. Mocnym espresso z posmakiem aromatycznie skandynawskim. A ja jestem profanatorem kawy, piję ją słabiutką i mocno mleczną… Słowem – dla mnie osobiście zbyt mocne i cierpkie, ale wiem, że taki styl ma niezliczoną rzeszę fanów.