Twórczość Andrzeja Pilipiuka miałam okazję już częściowo poznać, jednakże było to dla mnie pierwsze spotkanie ze słynnym Jakubem Wędrowyczem. Spotkanie całkiem ciekawe
“Homo bimbrownikus” składa się z trzech krótkich historii i jednej - tytułowej – mini-powieści. I właśnie ta tytułowa powieść najbardziej przypadła mi do gustu.
W tejże powieści Jakub wraz ze swym przyjacielem Semenem wyruszają do stolicy w poszukiwaniu pewnego licealisty, Radka Oranguta, który jest wnukiem wroga Wędrowycza – szamana Yodde z Dębinki. Jeśli im się to uda, zostaną sowicie nagrodzeni, oczywiście w specjalny sposób
Bohaterowie nie mają właściwie chwili wytchnienia, cały czas muszą rozwiązywać problemy, przed kimś uciekać lub z kimś walczyć. Jednak znajdą zawsze chwilkę na relaks, szczególnie Jakub musi zaspokoić wymagania swojego bardzo specyficznego metabolizmu.
Akcja jednak generalnie jest błyskawiczna, istne polskie “Archiwum X” pomieszane z “Amerykańskimi Bogami”
Warszawa pełna jest wyznawców starożytnych słowiańskich kultów i bóstw, neandertalskich bogów, ukraińskich wilkołaków, bytów bionekrotycznych, a na dodatek dresiarzy z Pragi. Świetni są zmotoryzowani wikingowie w służbie watykańskiej inkwizycji
Ciekawe też są zasady funkcjonujące w poszczególnych kultach, szczegóły ich wyznań, obrzędy.
To Pilipiuk, którego lubię – bawiący się wierzeniami, historią, stereotypami i wadami ludzkimi. Autorowi bardzo dobrze wychodzi tworzenie alternatywnych wersji historii, tworzenie nowych związków przyczynowo-skutkowych.
Z przyjemnością przeczytałam ten tom przygód Wędrowycza. Wiem, że według wielu, jest to tom słabszy od poprzedzających go pięciu. Tym lepiej dla mnie :p
(Recenzję opublikowałam wcześniej na moim blogu -
http://ksiazkowo.wordpress.com/2009/10/07/homo-bimbrownikus-...