Dorota Gąsiorowska napisała książkę, którą śmiało mogłaby podzielić jeszcze na dwa tomy. Czytelnik dostaje szwedzki stół, jeśli tak mogę przyrównać wydarzenia z powieści. Dzieje się naprawdę dużo (nawet nie o wszystkich najważniejszych wydarzeniach wspomniałam), fabuła mnie zaskoczyła, rozbawiła, wzruszyła, zadziwiła, rozgniewała, ale sprawiła też że poczułam odprężenie czy rozmarzenie. Nie lubię opisów przyrody, jednak w tej historii nadały one powieści wewnętrzne i wyjątkowe piękno, wprowadziły mnie doskonale w klimat mających nastąpić wydarzeń czy decyzji bohaterów. Kilka zagadek, które w poprzednim tomie zawisły nierozwiązane, teraz ujawniono, ale i nie brakuje niespodzianek. Bo czy ktoś zgadnie kim tak naprawdę jest Chiara? Autorka serwuje nam obyczajówkę, w której nie brak miłości, przyjaźni, romansów, tajemnic, ale i odrobinki magii. Sporo pisze o emocjach i przemyśleniach bohaterów, dzięki temu czytelnik nie musi się tego domyślać.
Czy spełni się największe marzenie Łucji? Nie dam Wam gotowej odpowiedzi, ale jedynie receptę, którą starała się kierować główna bohaterka: warto marzyć i dążyć do spełnienia naszych pragnień, snów i najskrytszych marzeń. Warto walczyć o miłość, prawdziwą, szczerą i rozgrzewającą serce. Zwłaszcza jeśli na nasze działania patrzy dziecko, które utraciło już kiedyś kogoś lub coś ważnego w swoim życiu i teraz próbuje na nowo pokochać, odnaleźć się w labiryntach uczuć i zdarzeń przynoszonych przez los. Książka jest przepełniona muzyką, posiłkami spożywanymi samotnie lub wspólnie, tymi szybkimi i celebrowanymi, ale i wieloma trudnymi sprawami, które jakże po ludzku bohaterowie muszą rozwiązać. Dla mnie była to przyjemna i relaksująca podczas rekonwalescencji lektura.
całość recenzji:
http://czytelnicza-dusza.blogspot.com/2015/10/dorota-gasioro...