W literaturze ostatnich lat pojawił się trend tworzenia tej samej historii z perspektywy dwóch bohaterów odgrywających kluczowe role. I choć ukazanie drugiej strony medalu niewątpliwie dopełnia przedstawioną opowieść, to autor musi włożyć wiele wysiłku, aby dla czytelnika podróż tym samym szlakiem była zaskakująca i ekscytująca, a nie przypominała konsumpcję odgrzewanego kotleta. Sięgając po powieść Jamie McGuire „Chodząca katastrofa” byłam ciekawa odczuć Travisa, ale nie byłam pewna czy pisarka - kobieta podejmując próbę oddania osobowości twardziela nie podda go zabiegowi mentalnej orchidektomii.
Nie będę ukrywać, że „Piękna katastrofa” przypadła mi do gustu, a autorka ujęła mnie emocjami i huśtawką uczuć, która towarzyszyła mi podczas lektury. Abby i Travis są jak dwa magnesy, które podlegają prawom fizyki tworząc pole magnetyczne sprzyjające zjawiskom przyciągania i odpychania. On uosabia wszystko, przed czym ona ucieka, a brak zainteresowania z jej strony wywołuje w nim reakcję łańcuchową zamieniającą skaczącego z kwiatka na kwiatek kobieciarza, w statecznego monogamistę. Historia miłości jak ich wiele, a jednak jest w niej coś magicznego, porywającego i ekscytującego.
W „Chodzącej katastrofie” pisarka zabiera czytelnika do mrocznego, trochę brutalnego świata Travisa i pokazuje długą drogę jaką przeszedł, aby stać się odpowiednim mężczyzną dla Abby. Udziela odpowiedzi na pytania związane z jego postawą wobec kobiet i prezentuje wydarzenia mające wpływ na jego charakter oraz stosunek do świata i ludzi. Rozbudowuje epizody, które w poprzedniej części cyklu były potraktowane pobieżnie albo wywoływały falę odczuć, a ich przebiegu czy kulis odbiorca mógł się tylko domyślać. Odkrywa wewnętrzne zmagania bohatera, jego przemyślenia, odczucia i pozwala zajrzeć pod maskę, którą tak łatwo i chętnie przywdział, kreując kompletny, a jednocześnie ciekawy portret psychologiczny.
Historia osadzona jest na tym samym szkielecie, ale nie zabrakło nowych wątków i zajść sprawiających, że znana już czytelnikowi opowieść nabiera nowych barw. Fabuła powieści nie jest wiernym odwzorowaniem poprzedniego tomu – niektóre wydarzenia zostają pominięte bądź ukazane z innej perspektywy, a to sprawia, że ścieżka między początkiem a końcem wiedzie po zupełnie innej nawierzchni.
Niestety, autorka nie trzymała się wiernie dialogów, a przez to momentami miałam wrażenie, że w komunikację między bohaterami wkradł się głuchy telefon i do słuchacza docierały inne słowa, niż te wypowiedziane przez rozmówcę. I choć oczywiście sens wypowiedzi został zachowany, to ten mały szczegół sprawił, że miałam poczucie, iż postacie słyszą to, co chcą usłyszeć. Bo o ile interpretacja czyjegoś zachowania uzależniona jest od wielu czynników i może prowadzić do różnych wniosków, tak w przypadku wypowiedzianych słów nie można pozwolić sobie na najmniejsze odstępstwa by nie stracić na wiarygodności.
„Chodząca katastrofa” to lekka i przyjemna lektura, która na tle poprzedniczki wypada nieco słabiej. Być może dlatego, że bieg wydarzeń nie stanowi już dla odbiorcy tajemnicy, a może autorka nie wykorzystała potencjału tkwiącego w postaci Travisa. Było nieźle, ale osobiście liczyłam na więcej. Myślę jednak, że każdy, komu opowieść Abby przydała do gustu, powinien sprawdzić jak ich znajomość wpłynęła na pana Maddoxa. Polecam.