Dopiero od niedawna jestem fanem Pani Magdaleny Kordel, a moja fascynacja jej twórczością zaczęła się od książki „Malownicze. Wymarzony dom”. W czasie lektury przypominał mi się napis umieszczony nad wejściem do Bacówki nad Wierchomlą. Są to słowa mojego ulubionego pisarza Edwarda Stachury:
„Odnalazły się marzenia, które włożyłem kiedyś do dziurawej kieszeni”. Od niepamiętnych czasów marzył mi się stary dom z duszą, w którym można by wieść życie ciche i spokojne, z dala od cywilizacyjnego zgiełku i pośpiechu... gdzieś w górach, w jakiejś maleńkiej miejscowości jeszcze cichszej, niż Małe Ciche na Podhalu. W miarę upływu lat te nierealne marzenia zamarły.
Sięgając po książkę „Uroczysko” byłem przekonany, że będzie to sielanka, która uwolni mnie na jakiś czas od przytłaczającej rzeczywistości. Nie wiem, skąd mi się wzięły tak naiwne oczekiwania, skoro przyszło nam żyć w epoce, w której czujemy się nieszczęśliwi, w której wyrodniejemy moralnie i umysłowo, ponieważ wrzucone do rynsztoka odwieczne ideały, wartości, które tworzyły sens i nadawały życiu poczucie bezpieczeństwa. Współczesna powieść nie może być oderwana od życia i jej akcja nie może toczyć się w jakiejś iluzorycznej abstrakcji.
„Uroczysko” to powieść o kobiecie, której cały świat zawalił się niespodziewanie na głowę; porzuca ją mąż, który nagle wyprowadza się do innej kobiety, a jakby tego było mało, okazuje się, że bez jej wiedzy i zgody zaciągnął kredyt hipoteczny pod zastaw domu. Maja zostaje bez dachu nad głową i razem z nastoletnią córką Marysią, musi wprowadzić się do rodziców. Jest to taka sytuacja, w której człowiek zazdrości żółwiom i ślimakom skorupy, w której można by się zaszyć i przeboleć gorycz życiowej porażki. Nie ma się co dziwić, że na początku Majka przeżywa załamanie i jedyne o czym marzy, to zaszyć się na odludziu i upijać do nieprzytomności. Domek odziedziczony po ciotce w małym uroczym miasteczku Malownicze w Sudetach, okazuje się być w jej przekonaniu idealnym schronieniem i miejscem, gdzie może w spokoju leczyć rany. Po trzech tygodniach pełnych niespodzianek, Majka jest pewna że odnalazła swoje miejsce na ziemi, a dodatkowo znalazła rozwiązanie swoich problemów. Musi tylko jeszcze przekonać o tym swoją rodzinę. KOBIETA niby „Puch Marny”, jak mówią romantyczni poeci, a jednak... odnajduje w sobie siłę i zaczyna realizować swoje marzenia i plany. Chyba żaden facet by tego nie dokonał. Po dosłownym pochłonięciu książki przeczytałem chyba kilkanaście razy zakończenie i wysunął mi się z zakamarków pamięci cytat z książki „Czas życia i czas śmierci” , której autorem jest Erich Maria Remarque. Ten cytat jest idealny do tytułu recenzji „Cud oczekuje zawsze u skraju rozpaczy.” Problem polega na tym, że my tego cudu oczekujemy zawsze zaraz na początku, a tymczasem trzeba przebyć całą dolinę, czyli depresję, czyli obszar położony poniżej poziomu naszych marzeń i życiowych oczekiwań, i okazuje się, że ten cud oczekuje rzeczywiście zawsze na skraju rozpaczy. Tylko po jej drugiej stronie. Dzięki wsparciu Rodziny, starych i nowych Przyjaciół, (o kilku zwierzakach nie wspomnę) ta wędrówka obfituje w dowcipne i przezabawne zwroty akcji nie pozwalające bohaterce na pogrążanie się w rozpaczy, wręcz przeciwnie... Tak sobie myślę, że każdemu z nas w trudnych chwilach przydałoby się takie Malownicze Uroczysko i taka plejada życzliwych Ludzi, przez duże „L”. Ach... Najlepszą rekomendacją powieści będzie chyba to, że natychmiast, już na spokojnie zaszyłem się w „Uroczysku” po raz drugi.