Jak prawi słynne porzekadło - wszystko musi się kiedyś skończyć. Tak też jest w przypadku książek, lecz nie z każdą trudno się pożegnać. Jedną pozycję odkładamy na półkę zarówno z błyskiem w oku i szerokim uśmiechem na twarzy po przeżyciu wspaniałej przygody, jak i z żalem i smutkiem, że - no właśnie - to już koniec. Zaś z inną historią rozstajemy się bez wyrzutów sumienia, ponieważ nie przypadła nam do gustu. Z niektórymi bohaterami mocno się zżyliśmy przez wiele tomów, a innych najchętniej byśmy ukatrupili.
A jak było w przypadku dwunastej, ostatniej części
Domu Nocy? Cóż...
Przygodę z tą serią rozpoczęłam kilka dobrych lat temu, kiedy byłam jeszcze nastolatką. Pamiętam, że tom pierwszy tak mnie wciągnął, że siedziałam do późna w Empiku i wyszłam stamtąd dopiero po skończeniu całej książki, a potem i tak ją kupiłam i przeczytałam ponownie. Później na bieżąco kupowałam kolejne części. Przyznam, dość niechętnie, że
Naznaczona była najlepsza, a w każdym następnym tomie robił się coraz większy bałagan, przez co momentami chciałam nie kończyć serii. Jednak ja jestem taka, że muszę skończyć każdą serię książek, którą zaczęłam, więc skompletowałam i tę. Choć przez to nie zamierzam teraz czytać serii mających więcej niż 4-5 tomów (poza kilkoma wyjątkowymi wyjątkami).
Momentami odnosiłam wrażenie, że
Dom Nocy był rozciągany na siłę, ale oto wreszcie pojawiła się ostatnia książka.
I w wielkim skrócie, bo nie będę się zbyt rzewnie rozpisywać o Zoey i jej "baranim stadku":
PYTANIE: Czy psychopatyczna Neferet została pokonana?
ODPOWIEDŹ: Tak! To ostatni tom, więc koniec nie może być inny. Z tego też powodu owo potwierdzenie nie jest spojlerem. ALE.... W jaki sposób nasi nieustraszeni adepci uratowali świat - tego już nie zdradzę. Sami się dowiedzcie.
Seria ma dużo minusów i z każdą częścią pojawiało się ich coraz więcej. Co mnie najbardziej denerwowało, to sercowe rozterki głównej bohaterki oraz - po raz kolejny - infantylny i wulgarny młodzieżowy język. Jasne, rozumiem, że to nastolatkowie i w ogóle, ale w wielu momentach takie odzywki nie pasowały i raziły. Właśnie dlatego po skompletowaniu wszystkich cykli młodzieżowych, które rozpoczęłam przed laty, nie będę już po żadne takie sięgać.
Jednak znalazłam też w
Domu Nocy plusy, które wiążą się bezpośrednio z moimi zainteresowaniami. Na przykład nawiązanie do religii Wicca, która mnie fascynuje. Mieszkańcy Domu Nocy czczą nie boga, lecz boginię - Wiccanie również. No, głównie. Rytuały kręgu Zoey, kolorowe świece i przywoływanie żywiołów - w Wicca faktycznie jest pięć żywiołów i każdemu odpowiada taki kolor, jak opisano to w książkach. W ogóle w Wicca ważny jest kontakt z naturą. No i postać bogini Nyks, również intrygująca. Szczególnie polubiłam niemalże baśniowe opowiadanie o upadku Kalony, ponieważ autorki przedstawiły w nim początek... wszystkiego. Świata, bogów, ludzi, zwierząt, magicznych stworzeń... no i wampirów.
Tak więc to jest to, co podobało mi się najbardziej - inspiracja folklorem, mitologią, religią i wierzeniami.
Podsumowując całą serię - mimo wyżej wymienionych zgrzytów mogę ją polecić młodszym ode mnie czytelnikom (chociaż nie tylko).