Ostatnio najczęściej sięgamy po lektury, które są skierowane do ciut starszych dzieciaków. Dłuższe opowiadania, wiersze, książeczki edukacyjne itp. Ale to nie dlatego, że te dla maluszków już nam się znudziły, albo nie ma na rynku nic nadzwyczajnego. Po prostu mamy ich już w domu zatrzęsienie i nie sięgamy po nic nowego. Nikodem wyrósł z krótkich i prostych opowiadanek, podobnie zresztą jak Alicja. A Natalka ma w spadku po starszej siostrze tyle tych książeczek, że nie sposób zliczyć. Z tego też powodu zazwyczaj wzbogacamy nasze biblioteczki o takie pozycje tylko wtedy, gdy coś szczególnie wpadnie nam w oko. Gdy jakaś lektura tak bardzo nas zauroczy, że po prostu nie wyobrażamy sobie byśmy nie przeczytały jej swoim dzieciaczkom.
Tak też było z książką, którą chcemy Wam dziś pokazać. Zapomnimy na chwilkę o tym, że ona także jest naszą chlubą i Książeczki synka i córeczki objęły ją patronatem. Nie dlatego chciałybyśmy ją Wam tu troszkę po zachwalać. Lecz dlatego, że patrząc na jej okładkę od razu cieplej robiło nam się na serduchu. To chyba dzięki tej wesołej i bardzo prostej grafice buzia sama się uśmiecha i nie sposób od niej oderwać wzroku. My bardzo lubimy takie właśnie książeczki dla naszych najmłodszych pociech. Więc gdy wydawnictwo Skrzat zaproponowało nam objęcie jej patronatem - nie mogłyśmy odmówić. To przecież dla nas ogromny zaszczyt.
Ale wracając do książki. Wystarczy jedno spojrzenie na okładkę i wiemy, że jest ona skierowana do tych najmłodszych czytelników. Co zatem kryje się wewnątrz? Jest tam krótkie opowiadanie o pewnej sympatycznej małej dziewczynce o imieniu Paulinka. Jednak tylko jeden z jej pluszowych zwierzątek o nienagannych manierach tak się do niej zwraca. Wszyscy dookoła nazywają ją Lula. Tak więc nasza Lula chodzi do przedszkola. Pewnego razu na zajęciach Pani poprosiła dzieci, by narysowały swoje zwierzątka. Tak się jednak składa, że nasza mała bohaterka nie ma żadnego w domu. Musiała więc narysować takie, jakie chciała by mieć.
Ale Lula nie chciała być właścicielką jakiegoś popularnego czworonoga. Marzyła o takim zwierzątku, które byłoby wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju. Nie jakiś tam piesek czy kotek tylko na przykład jaszczurka, albo wąż boa. Pomysły oryginalne, to prawda, ale Lula i tak nie mogła się zdecydować. Dopiero pod koniec lekcji wybór padł na - tygrysa! Tak, nasza mała Lula bardzo chciała mieć swojego własnego tygryska. I choć z założenia, jej zwierzaczek miał być postrachem wszystkich dookoła, na jej obrazku wyszedł naprawdę słodko. Jednak czy to możliwe, by taka mała dziewczynka miała w domu tygrysa? I skąd niby miała go wziąć, jak myślicie? Hm... zostawimy Was w tej niepewności. Jesteśmy pewne, że chętnie dowiecie się tego sami
Przygoda małej Luli to krótkie i bardzo fajne opowiadanie. Podoba nam się sposób pisania autorki. Nie jest on jakiś taki wyszukany, bardzo skomplikowany. Wręcz przeciwnie. Marta Ostrowksa opisuje nam te wydarzenia tak jakby rzeczywiście to sama Lula nam opowiadała co jej się w danym dniu przydarzyło. No tak, zapomniałyśmy chyba wspomnieć, że książka ta pisana jest w formie pamiętnika, a narratorką jest oczywiście sama Lula. I tak dziewczynka opisuje nam swoje przygody, a my mamy okazję poznać jej świat takim jakim ona go widzi. Dziewczynka jak każda prawdziwa kilkulatka rozmawia ze swoimi zabawkami i doskonale wie czego im trzeba. Przeżywa swoje małe dramaty oraz fantastycznie się bawi. Zresztą, co my Wam tam będziemy pisać - sprawdźcie sami!