Jeśli chodzi o gatunek fantasy, ostatnimi czasy trudno znaleźć książki pełne nowych, świeżych i oryginalnych pomysłów. Można by rzec, że napisano już o wszystkim. Że wyczerpano do cna każdy temat i teraz tylko powiela się utarte schematy na różne sposoby. Z pewnością w większości przypadków tak jest, ale… okazuje się, że wciąż istnieją i powstają tak zwane „perełki”. I bardzo dobrze, bo chciałabym zaliczyć do nich „Grima” – trylogię fantasy autorstwa niemieckiej pisarki, Gesy Schwartz.
Współczesny Paryż. Grim jest Gargulcem, jednym ze strażników ukrywających przed ludźmi istnienie Innostot – stworzeń z równoległego świata. I choć nasz bohater nie darzy sympatią ani śmiertelników, ani swojej pracy – robi to, co do niego należy. Twardo przestrzega surowego Kodeksu Gargulców i stara się, by pozostałe istoty go nie złamały. Jednakowoż dręczą go myśli, że Gargulce kiedyś były inne – Spiżowe Anioły, bohaterowie o kamiennych skrzydłach… Co się z nimi stało?
Pewnego dnia Grim widzi, jak jego przyjaciółka Moira spotyka się na cmentarzu z człowiekiem i wręcza mu tajemniczy zwój pergaminu. Następnie każe jemu, Grimowi, strzec owego człowieka o imieniu Jakub, któremu grozi niebezpieczeństwo. Gargulec wykonuje zadanie, próbując jednocześnie rozwikłać zagadkę przetaczającej się przez miasto fali morderstw dokonywanych na Innostotach.
Potężne istoty zwane Hybrydami doprowadzają jednak do śmierci Jakuba i Grim spotyka jego młodszą siostrę Mię, córkę obłąkanego malarza, która widzi rzeczy niedostrzegalne dla innych.
Razem muszą odkryć, co dzieje się w Paryżu i pod nim, ponieważ tylko oni mogą zapobiec zagładzie obu światów…
Pierwsza część tej trylogii, „Pieczęć Ognia”, jest na tyle ciekawa, żeby sięgnąć po dwie pozostałe. Za powiew świeżości i oryginalności uznałam fakt, że Grim jest Gargulcem – a o Gargulcach jeszcze niczego nie czytałam. Na plus zasługuje także sam pomysł na fabułę, miejsce akcji – piękny Paryż, mekka każdej zakochanej pary – oraz różnorodność magicznych stworzeń: Gargulce, demony o dziwnych nazwach, wilkołaki i wampiry (nie takie jak te ze „Zmierzchu”) oraz wiele innych rzeczy. Język jest prosty – może to wina tłumaczenia z niemieckiego na polski – ale dzięki temu bardzo łatwo wciągnąć się w lekturę i czerpać z niej przyjemność. A okładka – śliczna i klimatyczna.
Krótko podsumowując – polecam „Grima” fanom fantastyki oraz tym osobom, które szukają czegoś zupełnie nowego.