"Nie uważam się za bohaterkę. Prawdziwi bohaterowie to matki i ojcowie, którzy oddawali mi swoje życie. Ja robiłam tylko to co, serce mi nakazywało. Bohater to ktoś czyniący rzeczy nadzwyczajne. Co ja robiłam to nie było nadzwyczajne. To była zwykła rzecz. Byłam tylko przyzwoita".
Trudno sobie wyobrazić, że jeszcze kilkanaście wstecz w Polsce nazwisko Ireny Sendler było nieznane, chociaż bardziej właściwym określeniem byłoby powiedzieć zapomniane. Ustrój komunistyczny w naszym kraju zabraniał mówić o bohaterach, czy bohaterkach, jaką była niewątpliwe Irena Sendler. Kawał historii nie ujrzałoby światła dziennego, gdyby nie grupka kilku dziewcząt i nauczyciel historii z Kansas - malutkiego amerykańskiego miasteczka.
"Życie w słoiku" preliminarnie przedstawia historię amerykańskich dziewcząt, które szukając inspiracji do przedstawienia ciekawego projektu na dzień historii w ich szkole, zupełnie przypadkowo natknęły się na artykuł, gdzie wspomniano, iż pewna kobieta uratowała 2500 żydowskich dzieci od zagłady w Getcie. Początkowo były przekonane, że podana liczba to błąd w tekście, ponieważ oznaczało to, iż Irena Sendler uratowała więcej dzieci niż Oskar Schindler, a zupełnie nic nie było wiadomo o tej "cichej" bohaterce. Dziewczęta zainteresowała, wręcz wciągnęła historia nieznanej kobiety, dlatego też postanowiły szukać informacji wszędzie, gdzie się da. Swoje poszukiwanie zaczęły od internetu, bibliotek, artykułów przechodząc do poszukiwań w różnych Instytucjach Pamięci, Fundacjach zajmujących się holocaustem, ale niestety rezultat był mizerny. Jedynym tropem był Izrael, gdzie Irenie Sendler został poświęcony pomnik. Bliskie rezygnacji z przedsięwzięcia nieoczekiwanie trafiły na trop syna Ireny. Nie zwlekając, ani chwili wysłały do niego list, niestety ten pozostał bez odpowiedzi. Jak się później okazało syn kobiety zmarł w wieku 49 lat. Kolejny ślad się urwał, a dziewczęta zaczęły nabierać przekonania, że Irena Sendler nie żyje, więc zaczęły poszukiwać jej grobu, którego jednak nie znalazły.
"Wasza sztuka przypomina, co przydarzyło się mnie i mojej rodzinie. Bardzo mnie to zasmuca. Przypuszczam, że dobrze jest płakać i przypominać sobie, co się nam przydarzyło. Wszyscy jednak mamy rozmaite powody do płaczu i z naszych łez nie wszystkie są tym samym. Wy opowiadacie prostą historię... dramatyczną... w której opowiedziano prostą i dramatyczną prawdę. Czasami proste opowieści bywają najpotężniejsze... tak jak baśnie... tylko, że ta opowieść jest prawdziwa".
Cała publikacja została podzielona na trzy części. Pierwsza z nich dotyczy lat 1999-2000, to właśnie w tym okresie dziewczęta wpadły na trop wówczas nieznanej bohaterki i postanowiły zrealizować projekt. Początkowo musiały zebrać informację, których jak się okazało było zbyt mało, żeby całe przedsięwzięcie doszło do skutku. Ale nie poddawały się, dzięki swojemu uporowi, determinacji i mieszance trzech niezwykle różnorodnych osobowości dopięły swego. Projekt udało się zrealizować, który z czasem przerodził się w sztukę, przy tym zdobywając wiele nagród, ale i ogromne uznanie. W tej części możemy także bliżej poznać same postacie dziewcząt, które zmagały się ze swoimi osobistymi problemami, ciężkimi przeżyciami, czy stawały przed podjęciem trudnych decyzji. Megan Stewart, Elizabeth Cambers i Sabina Coons, to trzy nazwiska, które warto zapamiętać, ponieważ tylko ich upór i dążenie do celu, ocaliły Irenę Sendler od zapomnienia. To dzięki nim Polacy dowiedzieli się, kim była i jakich niezwykłych czynów dokonała, przy czym wielokrotnie narażała życie nie tylko swoje, ale i bliskich.
"Nic szczególnego nie wyróżniało jej z tłumu innych dziecięcych szkieletów, ani szmaty spowijające jej bose stopy, ani wyblakła chusta na głowie, ani potrząsanie miseczką".
Druga część przenosi czytelnika już ściśle do okresu obejmującego lata 1939-1944, czyli wojny. To właśnie tu czytelnik ma szansę zapoznać się niezwykłymi czynami i działaniami Ireny Sendler. To także pokaz siły tej kobiety, gdyż niejednokrotnie stawała przed trudnymi wyborami, co rusz napotykanymi problemami i trudnościami oraz musiała sobie radzić z brakiem pieniędzy. Wraz z kolejnymi stronami czytelnik zapoznaje się z opisem działania siatki Sendlerowej, a najważniejszym jej punktem było planowanie trasy ucieczki, dobra organizacja i trzeba przyznać, że łut szczęścia. Każda taka operacja mogła zakończyć się wpadką, a to przekreślało nie tylko plan działania, ale przede wszystkim narażało życie wielu ludzi. Jak podkreśla sam autor, matematyka była prosta, aby uratować jedno dziecko, trzeba było narazić życie dziesięciu Polaków i dwóch Żydów. Żeby je wydać wystarczył jeden donos. Autor także opisuje losy rodzin żydowskich, którzy oddawali Irenie swoje dzieci, aby uratować je od pewnej śmierci. Wstrząsającym fragmentem książki jest jedno ze wspomnień Ireny, które opisuje jak Żydówka pragnąca uratować swoje dziecko zdobywa się na desperacki krok i przerzuca je poza mury Getta, gdzie o mały włos nie nadziewa się na ramy szkła. W tej części wraz z każdą czytaną stroną przedziera się mnóstwo emocji związanych z bólem, cierpieniem, rozdarciem, które następnie wielokrotnie przeobrażają się w dramat i tragedię wielu ludzi.
Ostatnia część to już współczesna, naprzemienna relacja z Kansas i Warszawy. Po wielu trudach i znojach dziewczętom udało się ustalić adres Ireny Sendler, niezwłocznie wysłały do niej list z załączoną kwotą 4 dolarów przeznaczoną na koszt wysyłki, ale wiecie, co zrobiła Irena? Przekazała tę kwotę na instytucję charytatywną. Wymiana listowna nie wystarczyła trzem uczennicom i postanowiły sobie nowy cel - spotkać się z Ireną Sendler. Jedyną przeszkodą był brak funduszy na zakup biletu lotniczego, ale i taką barierę udało się pokonać dzięki pewnemu dobremu człowiekowi. I tak oto dzielne dziewczęta, ich rodziny oraz profesor historii znaleźli się w Polsce, gdzie doszło do długo wyczekiwanego spotkania. Trzeba też zaznaczyć, że Irena wówczas miała 90 lat, widmo wojny sprawiło, że miała problemy zdrowotne, dlatego trzeba było się spieszyć. Ta część jest chyba najprzyjemniejsza, ale również wzruszająca i niezwykle emocjonująca. Bowiem Irena podczas spotkań wciąż zarzucała sobie, że teraz wiele zrozumiała i że mogła uratować więcej dzieci. Jednymi słowy obwiniała się, że zrobiła zbyt mało. Taka postawa świadczy o tym, że była niesłychanie skromną osobą, nigdy też nie czuła się bohaterką, ale dla mnie nią zawsze będzie. Chociaż Ireny Sendler nie ma już wśród nas, zmarła doczekawszy pięknego wieku - 98 lat, to będę o niej pamiętać zawsze i przekazywać jej historię, ale przede wszystkim jej wzorową postawę. Swoją dobroć i życzliwość dla drugiego człowieka wyniosła z domu, jak sama mówiła: "Moi rodzice wpoili mi dwie zasady, których ludzie powinni się trzymać; pierwsza zasada: pamiętajcie, że ludzi można dzielić tylko na dobrych i złych; nie ma znaczenia do jakiej religii, do jakiej rasy i do jakiego narodu ktoś należy. I druga zasada: kiedy ktoś tonie, trzeba go ratować".
"Wiedziała, że jeśli przeżyje wojnę, to będzie cierpiała za tych, których nie mogła uratować i ta złość przyćmi resztę jej żywota. Już teraz jej koszmary senne roiły się od pełnych udręki pożegnań matek i ojców, dziadków, ale matek najboleśniej ze wszystkich".
Czuję się w obowiązku wyjaśnić wszystkim czytelnikom sam tytuł książki, który nie jest przypadkowy, bowiem "Życie w słoiku" odnosi się do działań Ireny, która głęboko wierzyła, że wszystkie ocalone przez nią dzieci trafią kiedyś do swoich prawdziwych rodzin. Aby tego dokonać załatwiała fałszywe dokumenty, a te prawdziwe zakopywała w słoiku pod jabłonią.
Powyższa publikacja nie należy do łatwych i przyjemnych, ze względu na rozdzierające emocje i co rusz ogarniające wzruszenie i łzy. Książka ta jest jak przerażający horror przepełniony strachem, cierpieniem, bólem, sfrustrowaniem, złością, z tą różnicą, że nie jest to fikcja literacka, ale prawdziwy zapis wspomnień, trwożący krew w żyłach obraz pełen przemocy, brutalności i bestialstwa. Meandry historii przypominają o tym, jak ludzie potrafią być bezwzględni, okrutni, zimni, bezuczuciowi, a nawet bestialscy. We współczesnym świecie również zdarzają się dramaty, tragedie, ile razy słyszymy w mediach o: zakatowanym dziecku przez matkę, ojca, zabijaniu bliźnich. Może zbrodnie te nie są masowe, jak w przypadku wojny, ale życie bardzo lubi pokazywać paradoksy. Bo ileż jest takich śmierci przez tak zwaną ludzką głupotę? A Irena walczyła o chociażby jedno życie, a udało się jej uratować, aż 2500, niektórzy z nich nadal żyją, założyli własne rodziny i mają świetnie, dręczy ich tylko jedno: bolesne wspomnienia. Dlatego też nie skupiam się na warsztacie autora, języku w jakim została napisana książka, bo w tym wypadku, to nie jest istotne. Ważna jest tylko pamięć o tym co było, o Irenie, dlatego, uważam, że każdy z nas powinien poznać tę niezwykle przejmująca, ale przede wszystkim prawdziwą historię.
Recenzja pochodzi z mojego bloga:
http://ksiazkowa-fantazja.blogspot.com/2015/01/zycie-w-soiku...