Z racji tego, że raczej nie jestem jakąś super zagorzałą patriotką, rzadko sięgam po książki polskich autorów. Wolę te zagraniczne, gdyż w większości przypadków są po prostu ciekawsze. Zdarzają się jednak dni, kiedy nawet wśród nich nie ma nic, co akurat chciałabym przeczytać, dlatego ostatnimi czasy zaadoptowałam kilka(naście) dzieł polskiej fantastyki. I odkryłam, że – o dziwo – nie taki diabeł straszny jak go malują. Kossakowska, Pilipiuk, Kańtoch, Ćwiek… Możliwe, że niebawem dołączy do nich więcej naszych rodaków. Pierwszą autorką, która to właśnie zrobiła, jest Katarzyna Michalak, której „Kroniki Ferrinu” zdobyły moje serce. Tak, wiem, że ona próbuje swoich sił w przeróżnych gatunkach (głównie romansidłach i obyczajówkach), lecz właśnie jej pięciotomowy cykl o przygodach Anaeli dell’Idarei spodobał mi się najbardziej.
Lekarka pogotowia imieniem Karolina jedzie uratować młodą samobójczynię. Niestety, akcja nie kończy się sukcesem. Nie mogąca pogodzić się z porażką kobieta wraca do domu i ucieka do Ferrinu – świata, który znała z dzieciństwa. I wpada w wir wojny. Staje się Anaelą dell’Idarei, Gwiazdą Ferrinu, Pierwszą z Przepowiedni… oraz zakładniczką pomiędzy siłami dobra i zła.
Kiedy wydaje się, że wojna jest wygrana, Ferrin znów upomina się o Anaelę. Kobieta wraca tam, jednak tym razem wszystko dzieje się dwieście lat przed wydarzeniami, w których brała udział. Starzy druhowie i przyjaciele jej nie poznają, więc musi im wszystko wytłumaczyć. Musi stawić czoła nowym wyzwaniom i intrygom. A także znów spotkać się ze swoim ukochanym Sellinarisem, który z jednej strony jej pragnie, a z drugiej chce ją uśmiercić…
Przepowiednia wypełniła się po raz kolejny, gra okrutnych bogów zakończyła się według ich zamysłów.
Za trzecim razem to Gabriela, córka Anaeli i Sellinarisa, próbuje powstrzymać wojnę i – jak nakazała jej matka – ocalić serce Ferrinu. W tym celu musi najpierw dowiedzieć się, czym jest owo serce i jakie jest źródło jego mocy.
Niedawno wpadł mi w ręce czwarty, przedostatni tom „Kronik Ferrinu” – „Wojna o Ferrin” – w którym Anaela musi wybrać, kto poprowadzi krainę do zwycięstwa. Tutaj znów miałam chwilowe kłopoty – jak przy każdej poprzedniej części – by na początku rozeznać się w sytuacji (wina zawodzącej pamięci), lecz nie przeszkodziło mi to ani trochę w czerpaniu przyjemności z lektury. Pani Michalak po raz kolejny stworzyła wspaniałą, wciągającą opowieść, którą jestem zupełnie oczarowana. Świat Ferrinu jest magiczny, uwodzicielski, tajemniczy i piękny. Cała feeria stworzeń i ras również robi swoje – elfowie, ludzie, czarodzieje, górale (kojarzący mi się z krasnoludami), kyrie (półludzie, półsmoki) czy urocze jednorożce zwane Cieniami, a nawet wszelakie strzygi i monstra. Każda z postaci jest według mnie bardzo dobrze przemyślana i wykreowana, podobnie jak misterna sieć intryg. A i element romansu nie razi aż tak mocno.
Ogólnie uważam, że każda część „Kronik Ferrinu” to całkiem przyjemna lektura, dobra zwłaszcza na takie ponure, brzydkie, zimne dni, kiedy nie ma się ochoty wyściubiać nosa z domu… Ale nie tylko, bo w sumie można czytać te książki każdego dnia każdego miesiąca, o każdej porze roku.
Myślę, że fani fantastyki mogliby polubić ten cykl, więc im właśnie go polecam.