W 1965 roku po raz pierwszy nakładem Wydawnictwa Literackiego ukazał się tom opowiadań Stanisława Lema Cyberiada. Jeśli jednak komuś się wydaje, że powieść ta (chociaż składająca się z samych praktycznie opowiadań) przetrwała do dziś w formie nie zmienionej, to się myli o tyle, o ile może mieć na myśli jej wydanie. Rzecz jest prosta: zarówno Bajki robotów, jak i Cyberiada są pisane w podobnej konwencji, toteż często są ze sobą łączone. Nie wiem, czy słusznie, czy też nie; nie mniej jednak, ja trafiłam na pozycję wyżej wspomnianego wydawnictwa z 2003 roku. Zawiera ona tylko trzy z Bajek robotów: Jak ocalał świat, Maszyna Trurla, Wielkie lanie. Pozostałe to historyjki o tym i owym, jest wśród nich i taka, co się rozrosła do siedmiu rozdziałów (7 wypraw Trurla i Klapaucjusza). Ale do rzeczy...
Główni bohaterowie to dwaj naukowcy, wspomniani wcześniej Trurl i Klapaucjusz. Ich pomysły czasem wydają się szalone, bo kto to widział, żeby budować maszynę do tworzenia... poezji? Albo świat, w którym czas cofa się? Nie mniej jednak oni sami są najmniejszym absurdalnym elementem tychże opowiadań. Rzeczywistość, jaka ich otacza jest – owszem, cybernetyczna – komiczna do tego stopnia, że gdyby Gombrowicz pisał science fiction, to by napisał Cyberiadę bez żadnych problemów. Tak, czy inaczej, ci dwaj wydają się być wszechwiedzący: żeby zbudować to to i żeby to miało takie a takie efekty dawać, to trzeba zrobić to i to. Oczywiście nie wszystko złoto, co się świeci, więc Lem pozwala bohaterom popełniać nie raz i nie dwa straszne omyłki, skutkujące czasem zagrożeniem życia ze strony zbuntowanej machiny.
Świat, który otacza Klapaucjusza i Trurla jest, jak już wspomniałam, cybernetyczny, a pisząc to mam na myśli jego zmechanizowanie i rozwój cywilizacyjny. O ile przy tym pierwszym da się zauważyć, że roboty właściwie są codziennym elementem rzeczywistości i nikogo nie dziwi, o tyle przy drugim czytelnik zostaje zaskoczony, że tamtejsza cywilizacja może właściwie panować nad śmiercią... Ale nie będę tu przecież opisywała poszczególnych fabuł historyjek w Cyberiadzie, bo recenzja nie temu ma służyć.
Urzekła mnie w tych historyjkach jedna rzecz, a z punktu widzenia science fiction bardzo ważna. Otóż, czytelnik, który czytał Cyberiadę w 1965 roku i czytelnik, który robi to samo w 2009 nie dostrzeże żadnego syndromu starzenia się powieści. Zmechanizowany świat jest wielki – to można złożyć na karb tego, że w tamtych czasach komputery były wielkie. Ale niekoniecznie, bo co to za fantazja, w której nie odchodzi się od realiów? Poza tym nie zawsze tak jest; akurat androidy miały normalny rozmiar, czyli ludzki. Tak więc zatapiając się i stapiając z Cyberiadą nie zauważyłam, abym cofnęła się w czasie.
Nie jestem literatuznawcą, ani – że się tak wyrażę – starym wyjadaczem powieści Stanisława Lema. To z kolei powoduje, że moje zdanie nie może być w pełni wartościowe (nie piszę „obiektywne”, bo obiektywizm jako taki nie istnieje), bo brak mi porównania do pozostałych dzieł tego pisarza. A szkoda, bo nie wiem, czy określenie „dzieło wybitne” może być zastosowane wobec Cyberiady. Mam taką ochotę jednak, gdyż takie właśnie wybitne powieści są budowane wielopoziomowo: nieważne, który raz zapoznajemy się z danym dziełem, za każdym razem odkrywamy coś na nowo; można je interpretować pod innym kątem. I tak, w historyjkach Lema mogą się wykazać lingwiści (zabawa słowem: neologizmy, które przypominają mi Gombrowicza; rymy stylizowane na poezję), filozofowie (czy można świat doskonały stworzyć? Czym jest dobro? Itd.), poloniści (w tym sensie, że pod względem interpretowania szczególnie ostatnich opowiadań mogą dopatrzyć się zobrazowania absurdalnego świata totalitarystyczno-komunistycznego) i zapewne coś jeszcze się znajdzie, lecz mnie już brakuje dalszych pomysłów.
Wszystkie powyższe elementy Cyberiady są jej zaletami. Teraz czas przejść do wad, bo niewątpliwie ma, lecz trudno z tej chmary pozytywów wyłonić coś niezadowalającego. Od biedy więc napiszę, że to, co może być tu negatywem to objętość książki: 390 stron. Że niby w przypadku dobrej literatury to ma być dobra strona? Ano, może i tak. Lecz historie Lema tu zawarte, a czytane jednym ciągiem mogą zmęczyć ze względu na ich baśniową stylizację, czy też słownictwo. Może jestem wyjątkiem, ale opowiadania dla mnie są dobre jako odskocznia od rzeczywistości na niedzielne popołudnia, a nie jako zbiorek zawarty w powieści. Fakt – wszystkie te historie łączą się w logiczną całość. To jednak nie znaczy, że nie można zmęczyć się Trurlem i Klapaucjuszem.
Komu polecam Cyberiadę? Fanom Stanisława Lema, ale oni pewnie dawno już mają tę lekturę za sobą. Tym, którzy dopiero zaczynają z nim przygodę i z gatunkiem science fiction. Oczywiście tym, którzy chcieliby zapoznać się z dobrą książką też proponuję tę lekturę. A wszystkim tym, którzy za – niestety – techniką nie przepadają, odradzam. I także takim osobom, które nie mają cierpliwości do grubych książek, również. Bo jest to zbyt dobra lektura, by można sobie pozwolić na odłożenie jej po przeczytaniu paru zdań...