„Crescendo” jest kontynuacją powieści „Szeptem”, która odniosła ogromny sukces na całym świecie. Jako, że pierwsza część mi się spodobała bez zastanowienia sięgnęłam i po drugą.
Tym razem książka zaczyna się powrotem do przeszłości – cofamy się o czternaście miesięcy i poznajemy okoliczności śmierci ojca Nory (które okazują się bardziej skomplikowane niż się wszystkim wokół wydaje). To pozwala nam przypuszczać, że na jego śmierci skoncentruje się akcja książki. I tak też jest, ale nie jest to jedyny wątek. Bo będzie też oczywiście dużo problemów sercowych. Nora i Patch przez kilka miesięcy gruchali sobie jak te gołąbki, on nadal jest jej Aniołem Stróżem – sielanka. Ale przyszedł ten moment, kiedy coś zaczęło się psuć. Patch zaczyna odsuwać się od Nory, Nora się wścieka aż w końcu z nim zrywa. A wtedy on zaczyna spotykać się z Marcie, co – jak się można domyślić – doprowadza ją do białej gorączki. W międzyczasie pojawia się jeszcze kolega z dzieciństwa, który wyrósł na niegrzecznego chłopca i na pewno nic dobrego z jego znajomości z Norą nie wyniknie. I kiedy już wydaje się, że gorzej być nie może Nora zaczyna mieć podejrzenia, że Patch miał coś wspólnego ze śmiercią jej ojca. Także jak widać – się będzie działo.
Muszę przyznać, że kilka razy musiałam sama sobie przypominać, że jest to powieść dla nastolatków i o nastolatkach. Szczególnie w momentach, kiedy Nora miała problem z tym co Patch powiedział/nie powiedział/zrobił/nie zrobił. No nic nie poradzę, że irytowało mnie jej zachowanie i dziwne rozmyślania na ten temat. Szczególnie, że miała świadomość tego, że związek z Aniołem to trochę skomplikowana sprawa.
Ale ogólnie pozytywne wrażenia po przeczytaniu. Taka lekka, przyjemna i bardzo, bardzo wciągająca. To jest niewątpliwa zaleta książek Fitzpatrick – mimo jakichś wad czy niedociągnięć naprawdę nie sposób się od nich oderwać.
W porównaniu z pierwszą częścią na pewno dużo więcej się tu dzieje. Tu strzelanina, tam włamanie, tu wybuch, tam porwanie. Nie ukrywam, że dla mnie więcej akcji a mniej wzdychania do faceta to duży plus
Co do zakończenia. No cóż, nawet mnie zaskoczyło. Bo tu się człowiek spodziewa, że już będzie słodko i cudownie a autorka funduje nam niezłą niespodziankę. Która jednocześnie daje nam jakieś wyobrażenie tego, o czym będzie następna część. I przy okazji powoduje, że ma się ochotę rzucić książką o ścianę, bo jak można kończyć w takim momencie, no jak?
Polecam wszystkim miłośnikom paranormal romance.
Więcej recenzji na blogu
http://magiczna-czytelnia-viconii.blogspot.com/