nauczyliśmy się żyć bez wyrazu
zawsze o krok
od wymyślonego szczęścia
zachłyśnięcie tlenem następnego dnia
Nawet w najbardziej pospiesznym okresie, gdy na nic nie ma czasu, a trzeba go znaleźć na zapas, tomik Dany Parys-White otwiera się i po prostu czyta, zapominając o wszystkich obowiązkach. I choć poezja dziś staje się coraz bardziej nieobowiązkowa (za Szymborską podejrzewam, że tylko niektórzy lubią poezję, „będzie tych osób chyba dwie na tysiąc”…), wiersze z tomiku Z perspektywy parapetu wydały mi się niezwykle obowiązkowe dla zabieganego dziś czytelnika. A oto dlaczego?
Po pierwsze, nie ma w poezji nic bardziej zniewalającego niż zabawa słowem. Zabawa trochę dziecięca, trochę naiwna, a jednak potwornie na serio, ujawniająca zdrowy i rzadki dystans twórcy do siebie i do życia samego, które — i tu nikogo nie trzeba przekonywać — jest rzeczą śmiertelnie poważną. Jak dobrze, że jest jeszcze poezja, która nas ratuje. Bowiem nie łatwo umykać powadze słów, a tu mamy radość nie słowa, ale dźwięku:
"przed moim oknem pełni wartę pień wiśni
wyrocznia urodzaju w sadzie niedojrzałych myśli
co zwykle obciążone puchem
dartych kwietni i majów"
To wiersz, który jest przykładem doskonale bezinteresownej przyjemności języka, delikatnych zmiękczeń, rytmu niedokładnych rymów, przemienności twardych i miękkich dźwięków. Ktoś mógłby zarzucić, że przecież wersy te jakby nie z tego czasu, awangardowe trochę, ale ja się takich wersów domagam!
Zresztą już samo wprowadzenie do postaci autorki jest nie lada wydarzeniem, zabawnie kreujący jej wizerunek „ciekawej życia, pozażycia i pożycia”. Pozostaje jeszcze dodać — dowodząc, że Czytelnik też ma poczucie humoru — „współ(prze)życia”, tego, oczywiście literackiego…
Radość czy przyjemność języka u Parys-White nie zawsze łączy się z zabawnością, czy lekkością treści. Czasami słowo odnosi się do takiej naszej codzienności, która przede wszystkim manifestuje się przemijaniem. Ale nawet to przemijanie poetka potrafi przebrać w takie dźwięki, aby przynosiły ulgę i nie straszyły za bardzo. Miękkie słowo tej poezji jest niczym lingwistyczne pocieszenie:
"nie chowasz się pod parasolem westchnień
choć niebo życia pochmurnieje
i nie obrażasz się na słońce
gdy cień twój skraca z każdym świtem
śladom na ziemi nie hołdujesz
bo je szlifuje rzeka złudzeń
nie ścierasz z czoła kropel deszczu
światków codziennych błogosławieństw
co łąkę myśli nawadniają
by w płatkach modrookich chabrów
mogły zagubić się bez żalu"
Gęsta metaforyzacja nie zakłóca lektury, prowadzi Czytelnika delikatnie po poetyckiej przestrzeni tomiku.
Po drugie (kontynuuję o obowiązkowości lektury Z perspektywy….), poza wykryciem tej spontanicznej fascynacji językiem, znalazłam w tym tomiku także bardzo wrażliwą i jednocześnie silną kobietę. Już dawno odkryłam, że poezja, która nie chce mieć płci, nie bardzo mnie bawi. Tymczasem poezja Parys-White jest poezją wyraźną, w której autorka pojawia się bardzo mocno, nie tylko poprzez przedstawienie siebie we wstępie, nie tylko poprzez fotografię autorki z uśmiechem po trosze nonszalanckim, po trosze troskliwym, ale pojawia się w słowach: w somatyczności perspektywy, która „możliwości dnia” wchłania przez skórę, we wrażliwości na kolory i zapachy. Ta silna kobieca somatyczność przenosi się także na przedmioty: „wypieszczę na klawiaturze twoje imię”. Współistnienie cielesne i duchowe bohaterki wierszy wyraża się w mieszaniu kodów, słów z rzeczywistości fizycznej i duchowej:
"zmyłam pamięć o tobie z mej twarzy
zmyłam z powiek miłosną sól
zasuszyłam wilgotne wspomnienia
namaściłam spękany ból"
Po trzecie (i to jest chyba największy argument na rzecz tomiku Z perspektywy parapetu), tomik ten jest niezwykłym wydarzeniem językowym, miesza dwa języki: polski (silniejszy) i angielski (drugi, troszeczkę odleglejszy). Dwa języki, w których bohaterka/autorka współuczestniczy, a zatem dwa języki jej poetyckiej rzeczywistości. Nie muszą, jak wyjaśnia nam w jednym z wierszy autorka, tłumaczyć się. Są równoległe i jednoczesne. Czytelnik zatem ma niebagatelną możliwość współprzeżywania dwu języków. Łatwo odczuć, że polski jest bohaterce bliższy, angielski zaś bardziej precyzyjny. Precyzja drugiego języka wyraża się w poezji lakonicznością wersu, a potem przechodzi w prozę. Takich eksperymentów powinno być więcej, bo przecież dla wielu z nas rzeczywistość spleciona jest z wielojęzycznych nitek, z różnych dźwięków bliższych i dalszych naszej wrażliwości, choć obecnych na tych samych warunkach!
Urszula Chowaniec. PhD
dr Nauk Humanistycznych
edytor "Women's Writing On-line" ""