O Hubercie Klimko- Dobrzanieckim wcześniej nie słyszałam. Mimo, że jego „Rzeczy pierwsze” przykuwały swego czasu moją uwagę, stało się to bardziej za sprawą okładki niż widniejącego na niej nazwiska. Niemniej jednak z nieskrywaną przyjemnością sięgnęłam po „Bornholm, Bornholm”.
W polskiej literaturze zauważyłam pewne tendencje: albo powstają dzieła wybitne, kunsztowne, prawdziwa literatura przez duże L, albo wręcz przeciwnie- kiepskie próby zaistnienia na pisarskiej scenie, niejednokrotnie sięgające po utarte schematy, nie wnoszące niczego świeżego. Ot, lekturki, które tak samo jak szybko się czyta, tak samo szybko się o nich zapomina.
Wiedziałam, że tym razem przede mną duże wyzwanie, przeczytałam gro znakomitych recenzji i coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że bez lektury tej książki się nie obejdzie. I miałam rację.
Hubert Klimko- Dobrzaniecki zabiera nas w świat niezrozumienia, braku miłości, w świat toksycznych związków, toksycznych relacji. W świat naszych małych, codziennych wojen.
Wszystko to na tle wojny o znacznie większej skali- wojny światowej, która stała się kumulacją cierpień miliona istnień.
Narracja prowadzona jest dwutorowo: poznajemy dwójkę bohaterów: Horsta Bartlika, niespełnionego w miłości, żyjącego pod pantoflem małżonki, całkowicie poddającego się jej woli, można by rzecz- ubezwłasnowolnionego oraz mężczyznę opowiadającego swoje życie matce leżącej w śpiączce.
Horst Bartlik całkowicie stracił panowanie nad swoim życiem. Postanawia się zmienić i wyjeżdża. Poznaje kobietę, która staje się dla niego objawieniem. Uświadamia mu, jak wiele jest wart.
Marzenia Horsta o zmianie swojego życia zostają jednak przerwane przez powołanie go do wojska. Tam też zaczyna pełnić dziwną funkcję. Docierają do niego listy z domu, które z każdym kolejnym razem stają się dziwniejsze…
Z kolei mężczyzna z drugiej części książki stał się mężczyzną ograniczonym przez własną matkę. Przez całe życie ciążyła nad nim jej niewidzialna ręka, wszystko co robił, robił z myślą o niej. Całe jego życie zostało jej podporządkowane. Mimo, że ją kochał, jednocześnie zdawał sobie sprawę, że zniszczyła mu życie. Jej śpiączkę wykorzystuje więc jako moment, w którym bez konsekwencji może wyznać jej brutalną prawdę o całym swoim życiu. W swoim opowiadaniu nie sili się na bycie miłym, niejednokrotnie opowiada rzeczy, których matka wolałaby nie wiedzieć.
Obu bohaterów łączy jedno- uzależnienie od kobiet, brak samodzielności, ślepe zapatrzenie w ich polecenia, niezdolność do działania, trwanie w marazmie, a jednocześnie wielka chęć do zmiany, wielkie pragnienie posiadania życia o jakim zawsze śnili.
Książka ta jednak nie jest li jedynie gorzką analizą zachowań męskich i kobiecych, nie jest jedynie książką o zaborczości i braku spełnienia. Odnajdziemy w niej także historię prawdziwej, bezinteresownej, trwałej, wręcz wzruszającej miłości Olego i Kristine. Miłości do samego końca. Miłości na dobre i na złe. Zwłaszcza na złe.
Autor bazuje na kontrastach, pokazuje jak wielki mamy wybór, jak wiele zależy od nas oraz od osoby, z którą decydujemy się spędzić życie.
Akcja toczy się niespiesznie. To nie ona gra tutaj główną rolę.
Nostalgiczny nastrój składnia do refleksji. Refleksji nad naszymi własnymi więzieniami. Tutaj jego symbolem stał się Bornholm.
A gdzie jest nasze więzienie?
Zapraszam do lektury!
http://shczooreczek.blogspot.com/2011/03/bornholm-bornholm-h...