Anonimowość + autorytarność + dehumanizacja = katastrofa

Recenzja książki Efekt Lucyfera
„Efekt Lucyfera” ukazał się nakładem wydawnictwa naukowego PWN w roku 2008. Dziś już 78-letni Zimbardo kojarzony jest przede wszystkim z Stanfordzkim Eksperymentem więziennym (Stanford Prison Experiment - SPE); opisowi i analizie tego przedsięwzięciu poświęcona jest większa część książki. Autor od początku przedstawia to, co w naszej naturze najgorsze – mordy, zbiorowe gwałty w Rwandzie i Chinach, polowania na czarownice, terroryzm, nadużycia w więzieniu Abu Ghraib oraz zaskakujące wyniki psychologicznych doświadczeń, wskazujące na przemożny wpływ sytuacji i systemów na zachowania ludzi. „Żadna osoba, ani państwo nie są niezdolne do czynienia zła” – po przeczytaniu książki nie ma się najmniejszych wątpliwości co do prawdziwości tego cytatu.

W SPE młodzi mężczyźni pozbawieni jakichkolwiek oznak patologii zostali losowo podzieleni na dwie grupy – strażników i więźniów. Psycholog chciał zrozumieć relacje klawisze-uwięzieni, interesowały go zmiany zachodzące w człowieku podczas adaptowania się do nowej roli.
Początkowo chciał skupić uwagę na zachowaniach przedstawicieli drugiej grupy - czy przyjmą w krótkim czasie nowe tożsamości i czy będą walczyć o swoje prawa? Potencjalnie dobrych ludzi umieszczono w złej sytuacji na dwa tygodnie. Jaki był tego efekt? Zimbardo, pod wpływem swojej partnerki (późniejszej żony), przerwał doświadczenie po tygodniu, w momencie kiedy akty maltretowania więźniów przybierały coraz bardziej wymyślne formy. I choć zaczęło się niewinnie, od śmiechów i odczuwalnego dystansu, to już czwartego dnia sztucznie stworzony, zamknięty światek przypominał prawdziwe więzienie. Pilnującym nie wolno było stosować przemocy fizycznej, ale pewne jej formy również się pojawiły, jak chociażby akcja z atakowaniem aresztantów pianą z gaśnic czy pompki dociskane butem. Dominowało dręczenie psychiczne, pod wszelkimi możliwymi postaciami – w tej materii wyobraźnia ludzka nie zna granic. Poczucie władzy i pewna anonimowość (czarne przeciwsłoneczne okulary) popchnęły niektórych strażników do przekraczania barier natury moralnej. Przychodziło to tym łatwiej, że zamknięci byli zdehumanizowani - ich imiona i nazwiska nie istniały, funkcjonowały jedynie numery. Reguły i przepisy posłużyły jako przykrywka dla dominacji jednych nad drugimi. Właściwie trudno określić, kiedy zatarła się różnica pomiędzy eksperymentem a brutalną, odhumanizowaną rzeczywistością. Raz nałożone maski przylgnęły na stałe do twarzy i… umysłów. Późniejsza analiza nagrań wykazała, że 90% rozmów osadzonych dotyczyła tematów więziennych – buntu, ucieczki, zachowań pozostałych osób. Zastępującym zwolnionych, nowo przybyłym więźniom szybko udzielała się niezdrowa atmosfera. Nawet Zimbardo, odgrywający rolę dyrektora złapał się na tym, że o miejscu eksperymentu mówi „moje więzienie”. W doświadczeniu wzięły też udział osoby postronne: ksiądz i rodzice odwiedzający synów, były więzień (w roli przewodniczącego komisji do spraw zwolnień warunkowych) oraz policjanci dokonujący aresztowań na samym początku - wszyscy jak jeden mąż wkomponowali się w system. Toksyczny system i patologiczna sytuacja wywołały u uczestników SPE zachowania piętnowane w normalnych warunkach społecznych.

Po opisie i analizie eksperymentu, Zimbardo przechodzi po podawania ciekawych przykładów innych doświadczeń, gdzie badano posłuszeństwo wobec autorytetów i konformizm. Niestety, wnioski z nich płynące nie należą do wesołych i optymistycznych.

Z lat siedemdziesiątych -SPE przeprowadzono w roku 1971- nacechowanych buntem młodych Amerykanów przeciwko wojnie w Wietnamie przenosimy się do XXI wieku, do irackiego więzienia Abu Ghraib. W 2004 CBS wyemitowała wstrząsające obrazy z tego miejsca, gdzie amerykańscy żołnierze dręczyli i upokarzali jeńców, a następnie uwieczniali te ekscesy na zdjęciach-trofeach. Nadzy mężczyźni ułożeni w piramidę, kobieta ciągnąca na smyczy jednego z więźniów czy jeniec w kapturze, z rozłożonymi rękoma i przewodami elektrycznymi podłączonymi do palców to tylko niektóre z fotografii, które poznała opinia publiczna. Na wielu zdjęciach kaci występowali razem z ofiarami. Dowództwo armii i administracja Busha próbowały zmarginalizować problem nazywając oprawców „zgniłymi jabłkami”. Sęk w tym, że to skrzynka (a więc cały system, w którym funkcjonowali strażnicy) była zapleśniała, co Zimbardo udowadnia ponad wszelką wątpliwość. Bynajmniej nie usprawiedliwia strażników moralnie, ale wskazuje na szereg patologicznych okoliczności i grzechy bushowskiej polityki. Od analizy sprawy psycholog przechodzi do postawienia w stan oskarżenia wysokich oficerów, byłego dyrektor CIA, Donalda Rumsfelda, Dicka Cheneya i oczywiście byłego prezydenta USA. Charakterystycznym elementem autorytarnej władzy, obok zastraszenia społeczeństwa, trzymania go w ciągłym napięciu i działania ponad prawem, jest używanie eufemizmów. W retoryce młodszego Busha i jego podwładnych na próżno szukać takich sformułowań jak „tortury” czy „zabici/ zamordowani cywile”. Zamiast tego, w ramach jedynie słusznej walki z terroryzmem, stosowano „zdejmowanie rękawiczek (rękawic)”, a śmierć niewinnych określano mianem „zgonów będących ubocznym skutkiem działań wojennych”. W Abu Ghraib dochodziło wcześniej do jeszcze koszmarniejszych incydentów, okrucieństwo było powszechne, a żołnierze z tego obiektu nie jako jedyni uwiecznili tortury za pomocą aparatów i kamer. Inni po prostu pozbyli się dowodów przestępstw!

W działaniach wojsk brytyjskich i amerykańskich w Iraku i Wietnamie nieodosobnionymi przypadkami były zabójstwa, gwałty i wszystkie możliwe formy znęcania się nad przeciwnikami. Inna sprawa, że wrogiem często okazywały się kobiety, dzieci i mężczyźni mający z terroryzmem tyle wspólnego, co przeciętny Polak. Obciążenie psychiczne i frustracja żołnierzy zrodziła skrajne formy agresji, a dyfuzja (rozproszenie) odpowiedzialności oznacza w praktyce brak odpowiedzialności w ogóle. Liczni winni pozostali bez kary…

„Efekt Lucyfera” jest dokładnym przeciwieństwem pozycji łatwych i lekkich, ponieważ dotyczy ciemnej strony ludzkiej natury, a więc rzeczy bardzo pesymistycznych. Takich, z których większość ludzi zdaje sobie sprawę, ale o których czytać nie chce. Ci dodatkowo nudzący się przy książkach psychologicznych powinni zapomnieć o opisywanej pozycji. Drogi czytelniku! Jeśli uważasz, że nasz gatunek jest wspaniałym ukoronowaniem wszelkiego stworzenia, a zdecydowana większość zbrodniarzy wojennych to sadyści i maniacy, również daj sobie spokój. Po cóż burzyć idylliczny obraz rzeczywistości? Zimbardo uzmysławia, że każdy (tak, każdy!) z nas jest zdolny do czynienia zła w najczystszej postaci. Słysząc o masowym mordowaniu, torturowaniu czy znęcaniu się nad bliźnimi mówimy: „nie, ja nigdy nie uczestniczyłbym w czymś takim jako bierny obserwator, tym bardziej oprawca!”. Na ogół uważamy się za jednostki jeśli nie wyjątkowe, to przynajmniej wybijające się ponad przeciętność i takie, które w ekstremalnych sytuacjach broniłyby swojego i czyjegoś człowieczeństwa. Nie bierzemy pod uwagę kolosalnego wpływu czynników sytuacyjnych i systemowych, oddziaływań interpersonalnych oraz prostego faktu, iż nikt nie chce być odrzucany przez (własną) grupę społeczną. Presja środowiska, autorytarnego państwa i jego propagandy, dowódców, zwierzchników czy (pseudo)autorytetów bywa przeogromna. W takich wypadkach jedynie nieliczni -często ponoszący rozmaite konsekwencje jak ostracyzm, uwięzienie, utrata zdrowia lub życia- okazują się prawdziwymi nonkonformistami i bohaterami. Prawda jest bolesna, bo zdecydowana większość podporządkowuje się, grzeszy co najmniej „złem bezczynności”. O dokonywanych wyborach decyduje nie tylko nasza osobowość, ale i czynniki zewnętrzne. Co do uczestnictwa w zbrodniach: warto uświadomić sobie, że na przykład wielu nazistów psychiatrzy zaliczyliby do ludzi całkowicie „normalnych”- zrównoważonych, potrafiących odróżnić dobro od zła, z więcej niż poprawnymi relacjami towarzyskimi i rodzinnymi. Najlepszym przykładem, przytaczanym w książce był Adolf Eichmann.
Jedyną iskierkę nadziei stanowi ostatni rozdział, poświęcony postawom heroicznym. Wśród wymienionych bohaterów cywilnych i społecznych znaleźli się między innymi: Budda, Jezus, Matka Teresa, Einstein, Sendler, Roosvelt i Havel.

W podsumowaniu w pierwszej kolejności napiszę o dwóch wadach „Efektu Lucyfera”. Po pierwsze: Zimbardo wielokrotnie powtarza niektóre informacje - czasami w sposób bezpośredni, czasami przez ubranie swojego przekazu w inne słowa. Po drugie: relacja z SPE jest nieco rozwleczona; skrócenie tej części uczyniłoby książkę atrakcyjniejszą. Co prawda ilość stron nie wykracza poza standard, ale przy dużym formacie i „ciężkiej” tematyce lektura może się nieco dłużyć. Skąd więc tak wysoka ocena (5,5)? Powód jest prosty: wartość poznawcza tej książki jest nie do przecenienia. Mocna w wyrazie, zmuszająca do myślenia i bardzo, bardzo pouczająca pozycja. Polecam!
0 0
Dodał:
Dodano: 25 II 2011 (ponad 14 lat temu)
Komentarzy: 1
Odsłon: 804
[dodaj komentarz]

Komentarze do recenzji

Dodano: 25 II 2011, 12:54:37 (ponad 14 lat temu)
0 0
lada dzień recenzja również na blogu: http://jareckr.blox.pl/html
z małym bonusem zdjęciowym.

Autor recenzji

Imię: Jarek
Wiek: 46 lat
Z nami od: 14 VII 2010

Recenzowana książka

Efekt Lucyfera



Jedna z najważniejszych prac nurtu psychologii dobra i zła. Autor interesująco prezentuje analizę eksperymentu stanfordzkiego i wykazuje ścisły związek z tym, co później wydarzyło się w więzieniu w Abu Ghraib. Przedstawia mechanizmy i czynniki, które czynią ze zwykłego człowieka oprawcę i ofiarę systemu. Udowadnia możliwość zmiany lub zapobiegania niechcianym zachowaniom jednostki lub grupy, dzięk...

Ocena czytelników: 5.5 (głosów: 5)
Autor recenzji ocenił książkę na: 5.5