„Crescendo” jest kontynuacją powieści „Szeptem”, która zresztą bardzo mi się spodobała. Cóż, nie powiem, „Crescendo” wcale gorsze nie jest, wręcz przeciwnie.
W drugiej części, kiedy Nora i Patch już oficjalnie są razem, zaczyna się coś między nimi dziać. Mianowicie Patch zdaje się nie odwzajemniać do końca uczuć Nory, w dodatku informuje ją, że Archaniołowie niezbyt przychylnie patrzą na ich związek. W takim układzie zrezygnowana Nora nie ma pojęcia, co zrobić.
Pojawia się także nowa postać, która sporo namiesza, na jaw wyjdą tajemnice skrywane latami, a życie Nory zacznie się sypać z dnia na dzień. Powinno paść teraz pytanie: czy da sobie radę? Tego już nie powiem :]
Powiem jednak co innego. Będąc już trochę doświadczona, spodziewałam się, że „Crescendo” będzie obciążone tą dziwną klątwą, która polega na tym, że druga część każdego cyklu fantasy romance przypomina inne drugie części innego cyklu fantasy romance (zawsze chodzi o drugie części! Jak już wspomniałam, dziwne).
Tylko że kurczę, ta negatywna i cyniczna strona mojej natury zawiodła się na „Crescendo”, natomiast ta druga, pozytywna i niecyniczna, zaczęła skakać z radochy, bo wreszcie jest coś, co nie przypomina – nie oszukujmy się – „Księżyca w Nowiu”. Mimo, że z opisu mogłoby tak wynikać. Spokojnie, ludzie, się nie martwcie, po „Crescendo” sięgajcie!