Niektórzy mówią, że powieści Katarzyny Grocholi to literatura dla gospodyń domowych. Hmmm… No jeśli tak, to pewnie zaliczam się do tego grona, choć pracuję, bo Grocholę bardzo lubię. Pisze lekko i dowcipnie, po prostu od serca – uwielbiam Judytę i jej perypetie.
„Trochę większy poniedziałek” był dla mnie zaskoczeniem – nie spodziewałam się zbioru felietonów. Dodam jeszcze, że nie przepadam za krótkimi formami literackimi, bo czuję niedosyt i z reguły po nie, nie sięgam. Tym razem zrobiłam wyjątek i … świetnie się bawiłam.
Na najnowszy tomik Katarzyny Grocholi składa się zbiór felietonów napisanych na przestrzeni kilku ostatnich lat. To krótkie, zabawne opowiadanka z życia wzięte. Napisane charakterystycznym dla Grocholi językiem, zabawnym, chwilami sarkastycznym, ale zawsze lekkim i przyjemnym w odbiorze.
To krótkie historyjki na każdy dzień tygodnia czy miesiąca. Można po nie sięgać w dowolnej chwili i czytać je partiami. Na pewno poprawią Wam humor i wywołają uśmiech.
Kilka z nich znalazło swoje odzwierciedlenie w rozszerzonej formie w książkach Grocholi, w tym słynna scena z telefonami od rodziców pod hasłem „śpisz już ? dlaczego nie śpisz?”, czy też znane z opowieści o Judycie, konwersacje z Ulą, jej przyjaciółką. Mnie bawiły konwersacje damsko-męskie, gdzie wnioski nasuwały mi się same – jednak kobiety są z Wenus, a mężczyźni z Marsa.
Katarzyna Grochola, swoje spostrzeżenia z otaczającego ją świata i ludzi, umieszcza w swoich książkach. Lubię po nie sięgać, bo są bardzo prawdziwe. Każdy z nas ma obok siebie taką Judytę czy Ulę – pozostaje kwestia, czy chcemy to zauważyć.
Książki Grocholi są ciepłe i sympatyczne w odbiorze – zawsze z przyjemnością po nie sięgam, a do niektórych często wracam.
http://markietanka-mojeksiazki.blogspot.com/2013/06/troche-w...