Myślałam, że tej książki nie zmęczę.
Czytanie jej było dla mnie istną mordęgą. Autorka od początku sili się na żarty, które w ogóle nie są śmieszne. Do tego ma okropną manierę ciągłego używania słowa "natenczas". Być może wydaje się jej, że dzięki temu jest bardziej elokwentna, ale dla mnie jest to strasznie irytujące.
Książka ta to jedna wielka nuda. Kiepsko prowadzona narracja (o błędach językowych i interpunkcyjnych nawet już nie chce mi się wspominać, bo ostatnio to standard, że w książkach jest mnóstwo błędów, więc już nawet nie mam sił na wypominanie tego...), nie ma tej lekkości, dzięki której lekturę się po prostu połyka. Momentami również wykazuje zdziwienie tak oczywistymi sprawami, że aż zaskakuje czytelnika swą niewiedzą. Bardzo mi w tym przypomina Beatę Pawlikowską. I jeszcze te wydumane (bo na pewno nie wyszukane!) tytuły podrozdzialików. Jedyne, co powodowało, że (z wielkim trudem) dobrnęłam do końca tego dzieła, była chęć poszerzenia wiedzy o Gruzji (a nie o pani Pakosińskiej).
Książka jest podzielona na dwie części. Część pierwsza jest niby to opisem podróży po Gruzji, ale tak naprawdę jest opisem powstawania filmu "Tańcząca z Gruzją" - jeszcze idzie to przeboleć. Hitem natomiast jest część druga, która jest WYIMAGINOWANĄ ucztą gruzińską, na którą autorka zaprosiła znane gruzińskie postacie. I z nimi prowadzi rozmowy o Gruzji - nie wiadomo jednak czy prawdziwe, czy tak samo wyimaginowane. Z każdą postacią rozmawia o jednym i tym samym, często te wypowiedzi są do siebie podobne i ma się wrażenie, że czyta się to wszystko w kółko. Co chwilę powtarza się słowo "gościnność". Widocznie autorka uznała, że czytelnik jest zbyt ograniczony, by zapamiętać, że Gruzini są gościnni. Co więcej, te rozmowy niewiele wnoszą, ponieważ autorka i jej rozmówcy mówią o rzeczach IM znanym. Ktoś, kto nie był w Gruzji, nie zna jej, nie wie o niej zbyt wiele, po prostu nie ma pojęcia czemu ma służyć ta pogawędka, w której co chwilę padają sformułowania w stylu "wiesz, jak tam jest". I jeszcze brakuje zdjęć miejsc, o których mowa. Most Pokoju w Tbilisi musiałam sobie wygooglować, ponieważ autorka nie pokwapiła się o jego zdjęcie. Ale miejsce na "Tradycyjne kolory gruzińskiej mozaiki" - zajmujące całą stronę - się znalazło!
I oczywiście kolejny raz brak mapy! Sam sobie czytelniku przytachaj atlas, bo nie ma na nią miejsca w książce, gdyż trzeba umieścić kilka zdjęć autorki na koniu. Czy wydawnictwa, które mają w swojej ofercie literaturę podróżniczą (często bogatą w zdjęcia) wreszcie pomyślą o umieszczaniu map w publikacjach?! Zwłaszcza, że połowę "Georgialików" wypełniają zdjęcia beznadziejne, a z kolei połowa z tych to reprodukcje gruzińskiego malarza. I tak np. zamiast zdjęcia panoramy Batumi, mamy obraz zatytułowany "Batumi".
Pani Pakosińska wymęczyła mnie okrutnie i w ogóle nie zainteresowała Gruzją! Oczekiwałam czegoś więcej. Lepiej prowadzonej narracji, płynności, humoru (prawdziwego, a nie rodem z "Familiady"), wreszcie - Gruzji! Cóż, książka genialna dla tych, którzy mają problemy ze snem.
http://indianskiepioro.blogspot.com/2013/05/georgialiki-kata...