Rubin czerwony, magią kruka obdarzony. G-dur zamyka krąg, przez dwunastu utworzony...

Recenzja książki Błękit szafiru
Na półkach: Zrecenzowane, Ulubione, Przeczytane, Posiadam
Przeczytana: 21 grudnia, 2011

Uznana pisarka Jodi Picoult w jednej ze swoich bestsellerowych powieści pt.: „Bez mojej zgody” napisała, że „czas to fatamorgana, bo tak łatwo daje się nagiąć, przełamać.” Myślę, że to odważne stwierdzenie zawiera w sobie bardzo wiele prawdy i każdy z nas po bardziej dogłębnym zastanowieniu znajdzie odzwierciedlenie tej tezy we własnym życiu. Porównanie czasu do fatamorgany jest również bardzo trafne z innego powodu. Uświadamia ono bowiem, że czas to „rzecz” ulotna, pojęcie trudne do zdefiniowania i opisania. W naszym życiu bywają momenty, kiedy chcemy, by dana chwila trwała jak najdłużej, a najlepiej, żeby nigdy nie dobiegła ona końca. Zdarzają się też takie, w których czujemy coś zupełnie przeciwnego: chcemy, żeby zegar natychmiast przyspieszył, żeby godzina zamieniła się w minutę, a minuta w sekundę. Nie wspomnę, ile razy marzyłam o tym w szkole, podczas nudnej lekcji. (Nie chcę urazić miłośników chemii, ale… ale chyba za bardzo odbiegłam od tematu, więc zostawmy to zagadnienie w spokoju, przynajmniej na razie). Niejednokrotnie chciałam także przenieść się w przeszłość, na przykład do osiemnastowiecznej Anglii, o której tak chętnie czytam i przekonać się na własnej skórze, jak wyglądało życie w tamtej epoce oraz sprawdzić, czy pan Darcy z „Dumy i uprzedzenia” rzeczywiście był tak przystojny, jak opisywała go Jane Austen. Jednak zdarzało mi się również miewać dużo bardziej prozaiczne pragnienia związane z przenoszeniem się w czasie. Wiele razy chciałam po prostu cofnąć się o parę lat, czy choćby miesięcy i rozkoszować się jakąś wyjątkową chwilą mojego życia jeszcze raz albo naprawić jakiś błąd popełniony przeze mnie w przeszłości. Jestem przekonana, że gdyby wynaleziono wehikuł czasu, stałby się on jednym z najpopularniejszych i najczęściej kupowanych urządzeń. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że taki sprzęt sprzedawałby się lepiej niż telewizory i odtwarzacze mp3, chociaż sprzedaży komputerów i tak nic nie przebije. W każdym razie, ja bym sobie taki wehikuł firmy Sony albo Panasonic bardzo chętnie zakupiła…

Patrząc na to w ten sposób, podróżowanie w czasie wydaje się całkiem kuszącą, a przy tym niewinną perspektywą, prawda? Wybrać dowolny okres w przeszłości, uruchomić urządzenie, wcisnąć odpowiedni przycisk, przenieść się kilkaset lat wstecz, zatańczyć na balu z panem Darcy i w dowolnym momencie wrócić. Proste, czyż nie? Jednak cała sprawa nie przedstawia się już tak kolorowo, gdy przeskoki w czasie nie podlegają naszej kontroli. Nie możemy sobie wybrać ani czasu, do którego chcemy się przenieść, ani momentu, w którym chcemy, by to nastąpiło. To po prostu się dzieje – niezależnie od naszej woli. W takiej sytuacji przenoszenie się w czasie staje się raczej przekleństwem niż błogosławieństwem. Jednak Gwendolyn Shephard i Gideon de Viliers, dwójka nastolatków obdarzonych genem podróży w czasie, musi jakoś sobie z tym radzić. Na szczęście Kerstin Gier, autorka „Trylogii czasu”, której są głównymi bohaterami, wymyśliła specjalnie dla nich chronograf, dzięki czemu mogą kontrolować swoje przeskoki w przeszłość. Co nie sprawia, że stają się one bardziej bezpieczne. Bohaterowie mają bowiem do wypełnienia ryzykowną misję, której zrealizowanie nastręcza coraz więcej trudności. Sprawy nie ułatwia także rodzące się między nimi uczucie.

Warto nadmienić, iż jest to wyjątkowo szybko rozwijające się uczucie. Akcja drugiego tomu trylogii, „Błękitu szafiru” rozpoczyna się w kilka minut od momentu, w którym zakończyła się akcja pierwszej części zatytułowanej „Czerwień rubinu”. Nie tylko relacje między bohaterami ewoluują bardzo prędko, ale też cała akcja rwie do przodu w zastraszającym tempie. W dwóch tomach tyle się dzieje, iż można by pomyśleć, że akcja trwa tygodnie, czy może nawet miesiące, podczas gdy wszystkie wydarzenia rozgrywają się w obrębie niespełna jednego tygodnia. Naprawdę trudno w to uwierzyć, biorąc pod uwagę, jak wiele przygód spotyka Gideona i Gwen. Dzięki temu nie mogłam oderwać się od pierwszego tomu, a zaraz po jego przeczytaniu pobiegłam do księgarni po następną część. Miałam wobec „Błękitu szafiru” naprawdę spore oczekiwania. Ale też trochę obawiałam się, że lektura może im nie sprostać, ponieważ pierwszy tom tak bardzo mnie zachwycił. Jednak moje złe przeczucia zupełnie się nie sprawdziły, a „Błękit szafiru” sprawił jedynie, że jeszcze bardziej (o ile to możliwe) pokochałam tą serię.

Niewyjaśnione zagadki, sekrety i pytania bez odpowiedzi, których tak wiele pojawiło się w pierwszym tomie, w tej części również nie zostają do końca wyjaśnione. Można nawet powiedzieć, że wszystko staje się jeszcze bardziej skomplikowane i pogmatwane. Odniosłam wrażenie, że to umyślny zabieg, mający na celu zwiększenie apetytu czytelnika na trzeci tom, który, mam nadzieję, ukaże się już wkrótce. Kerstin Gier w mistrzowski sposób buduje napięcie i bardzo konsekwentnie prowadzi akcję. Cała fabuła jest intrygująca, ciekawa i przede wszystkim świeża. Mocnym punktem całej serii są bohaterowie. Gwendolyn zdecydowanie należy do moich ulubionych bohaterek paranormal romance. Jej poczucie humoru, dystans do siebie, spontaniczność i cięte riposty sprawiały, że w trakcie lektury niejednokrotnie zwijałam się ze śmiechu. Co więcej pojawiają się nowe postaci, a mianowicie przystojny brat Gideona, Raphael i demon-gargulec, Xemerius. Ten drugi to jeden z najzabawniejszych i najciekawszych duchów, o jakich kiedykolwiek czytałam. Naprawdę niewielu jest literackich bohaterów, z którymi zżyłam się tak mocno jak z postaciami z „Trylogii czasu”. Czytanie tych książek, wywołało we mnie tyle przeróżnych emocji, że jeszcze długo nie będę mogła ochłonąć po ich lekturze.

„Trylogia czasu” zmieniła coś w moich życiu. To zabrzmiało poważnie i górnolotnie, ale jak się zaraz przekonacie, wcale takie nie będzie. Otóż pod jej wpływem w mojej głowie pojawiła się pewna myśl, która raczej nie powinna się tam była pojawić. Kerstin Gier jest niemiecką pisarką, w związku z czym wszystkie jej książki w oryginale są po niemiecku. W tym trzecia część, na którą tak bardzo czekam. Po odłożeniu „Błękitu szafiru” po raz pierwszy w życiu pożałowałam, że nie znam praktycznie ani słowa po niemiecku, ponieważ nigdy nie podobał mi się ten język i umyślnie wybrałam w szkole francuski. Perspektywa oczekiwania na kolejny tom wypełniła mnie żalem z powodu nieznajomości niemieckiego na całe pięć minut, a doprawdy nie znoszę tego języka. Jednak z całą pewnością mogłabym trochę się go poduczyć, gdyby okazało się, że jakimś niefortunnym zbiegiem okoliczności, trzeci tom nie zostanie wydany po polsku. Jestem tą trylogią zauroczona do tego stopnia, że byłabym w stanie się poświęcić i trochę się z tym językiem pomęczyć (chociaż, na szczęście!, nie muszę tego robić).
0 0
Dodał:
Dodano: 23 V 2013 (ponad 12 lat temu)
Komentarzy: 0
Odsłon: 553
[dodaj komentarz]

Komentarze do recenzji

Do tej recenzji nie dodano jeszcze ani jednego komentarza.

Autor recenzji

Imię: Nina
Wiek: 28 lat
Z nami od: 04 V 2013

Recenzowana książka

Błękit szafiru



Info: tytuł w oryginale: Saphirblau: Liebe geht durch alle Zeiten Tłumaczenie: Agata Janiszewska rok pierw. wyd.: 2010 data wyd. polskiego: 12 X 2011 stron: 368 Opis: Być dopiero co zakochaną, nie jest dobrym pomysłem. Tak przynajmniej uważa Gwendolyn, 16-letnia świeżo upieczona podróżniczka w czasie. Ostatecznie to ona oraz Gideon mają całkiem inne problemy. Na przykład ratowanie świata. Lub...

Ocena czytelników: 5.46 (głosów: 132)
Autor recenzji ocenił książkę na: 6.0