Skąpana w słońcu wąska i stroma uliczka była poprzecinana pasmami cienia. Samo południe. Mury miasteczka w swym gorącym oddechu wypromieniowały z siebie wonie palonej kawy, mydlin, kardamonu, piżma i uryny.*
Dla takich książek warto żyć. Tym zdaniem zamknęłam ostatnią stronę Rantis. Jaki ubogi jest człowiek, który nie dosięgnie nigdy przyjemności obcowania z literaturą, nie wzniesie się na wyżyny, nie spadnie w dół, nie wybuchnie śmiechem, nie zapłacze. Właśnie wtedy, kiedy z wyrytą na twarzy emocją odkładam przeczytaną (TAKĄ) książkę, myśli o bogactwie jakie posiadam dzięki rodzicom, którzy zaszczepili we mnie miłość do słowa pisanego, każą mi ocierać łzy wzruszenia, radości i dumy…
Rantis to palestyńskie miasteczko, którego właściwie już nie ma. Pozostały gruzy, szczątki, fragmenty dawnej egzotycznej świetności. Polityczne potyczki nie pozwoliły mu przetrwać. Pozwolą jednak słowa. Aida Amer pół Polka, pół Arabka ocala ten świat od zapomnienia. Czy jej się udaje? Myślę, że tak, skoro ludzie tacy jak ja, którzy nie mieli pojęcia o istnieniu Rantis, z zapałem przeszukuję dostępną literaturę i Internet w poszukiwaniu cennych informacji i fotografii.
Rantis leżało na wzgórzu. Właściwie na dwóch wzgórzach. Na większym znajdował się rynek, meczet, zajazd, kilka sklepów i główna studnia. Wiele domów miało własne studnie w wewnętrznych podwórkach, ale żadna z nich nie była tak głęboka, jak ta na rynku. W czasie długotrwałych susz płytsze ujęcia wody wysychały, ale to spod oliwki, być może pamiętające Józefa z Arymatei, zawsze było pełne**
Miasteczko o poranku wydaje się być ciche, senne, wręcz zapomniane. Lecz oto już pierwsze klientki biegną do sklepu Jasera po świeżą kawę, czy pulchne, słodkie suszone morele. Kłęby rdzawego kurzu już unoszą się nad drogą, wznoszone przez końskie kopyta i wozy. Lokalna Szeherezada Miriam zasiada pod leciwą studnią na rynku i snuje bajeczne niekończące się historie. Poważana znachorka Fatima biegnie na swoich starych nogach do domu Hafeza z rodu Amer Khalaf, aby odebrać poród jego pierwszego dziecka. Piękna Rania rodzi jednak dziewczynkę – pszczółkę, z czułkami zamiast rączek. Dziecko umiera po trzech dniach bez walki… A życie W Rantis toczy się dalej. Piękna i wyzwolona Bahiya ucieka do Kairu, aby tam zdobywając gruntowne wykształcenie torować drogę innym rantiskim kobietom. Jednoręki Jusuf Odi, miejscowy błazen zawodowiec, który rozśmieszał innych, sam będąc zwykle poważnym, jeszcze sam nie wie, że już wkrótce da początek tragicznym wydarzeniom, które na zawsze zmienią losy mieszkańców tego miasteczka.
Każdy jest niezwykły, każdy skrywa w sobie tajemnicę, o której warto napisać. A. Amer wprowadza do swojej powieści wielu bohaterów i powoli zapoznaje czytelnika z każdym z nich. Od początku nie miałam wątpliwości, że robi to celowo, aby potem połączyć losy wszystkich mieszkańców, pozwolić im kochać, walczyć, nienawidzić, burzyć i budować.
Rantis to gaje oliwne i sady pomarańczowe. To soczyste mandarynki zrywane od niechcenia z drzewka przed domem, domowy tytoń hodowany dla mężów. Rantis to bajeczne zakątki o zielonych łąkach, to oddzielające posesje niskie murki, budowane z wyoranych na polach kamieni:
Oczyszczona z kamieni ziemia była żyzna i szczodra. Na zaoranych polach lśniły brunatno rdzawą glebą, jakby prosiły, aby pozwolono im spokojnie spłynąć mlekiem i miodem***.
Rantis to także miasteczko, które żyje wspólnie, jak jedna wielka rodzina. Wspólnie podejmuje się decyzje o losach wdów, sierot. Wspólnie słucha się opowieści Szeherezady i rozwiązuje konflikty miejscowych wsi. Każdy poród, śmierć, wesele czy sukces zawodowy świętują wszyscy mieszkańcy.
Brzmi jak bajka? Zgadzam się. Rantis to niezwykle magiczna saga rodzinna, w której życie pulsuje mocno i wyraźnie. Jest tłoczno od emocji, poruszanych wątków i postaci. Amer ma jednak niezwykły dar łączenia wszystkiego w bardzo umiejętny sposób. Nie ma mowy o żadnych zagmatwaniach i pomyłkach. To ona, niczym alter ego Miriam siada pod studnią i zabiera nas w świat daleki, pełen egzotyki. A my niczym te brudne dzieciaki trzymające się ciągle rąbka jej spódnicy słuchamy z otwartymi ustami. Postaci pojawiają się jak za dotknięciem różdżki, aby tak samo szybko zejść ze sceny i zrobić miejsce innym. Są tak wielobarwne i niezwykłe, że zapiera dech w piersiach.
Jest niemowa Wael, chłopiec z brzydkimi zębami, który przestał mówić po śmierci siostry. Odwrócił się od świata, który nie mógł mu już niczego dać. Istniała tylko Miriam, tylko ją kochał lecz i w tym przypadku los zakpił z małego chłopca. Niezwykle silne kobiety jak Rania, która niebawem po stracie dziecka, musiała pochować tragiczne zmarłego męża, a zaraz potem wyjść za swojego szwagra Khaleda i rodzić mu liczne potomstwo. Syrraya, to pierwsza żona Khaleda, której serce pęka, kiedy mąż przyprowadza do domu Ranię. Obie kobiety nie pałają do siebie sympatią, ale w ciężkich chwilach potrafią się przytulić i trwać w niemej rozpaczy po stracie całego dobytku. Można by tak wymieniać i wymieniać osoby zamieszkujące to malownicze miasteczko. Żadnej z nich autorka nie pominęła. Wszyscy są ważni, bo i wszyscy tworzą tą rodzinną społeczność.
A co najważniejsze w większości są to postaci autentyczne, które autorka znała z opowiadań swojego taty (pojawia się w książce jako niemowlę o imieniu Sufian, a dzielna i silna Rania to nikt inny, jak sama babcia Aidy Amer).
Kto wie, czy do dzisiejszego dnia miasteczka nie spowijałaby senna mgiełka magiczności, gdyby nie potyczki polityczne. Dawnego Rantis już nie ma. Istnieje tylko w głowach byłych mieszkańców, którzy zostali zmuszeni do ucieczki. Niestety pamiętających dawną świetność została garstka. Pozostaje mi być jedynie wdzięczną autorce za to, że swoim słowem ocala świat swoich przodków od zapomnienia.
Rantis to jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałam w swoim życiu. Dopracowana w każdym calu. Cudowny baśniowy klimat, który na końcu musi ustąpić miejsca okrutnemu politycznemu realizmowi. I znowu istotny staje się czas, data, miejsce. Czytelnik odczuwa to na własnej skórze niczym siarczysty policzek, który budzi z sennego odrętwienia. Cóż więc musieli czuć prawdziwi mieszkańcy Rantis, kiedy w pośpiechu opuszczali swój kraj patrząc jak ich domy zmieniają się w kupę kamieni od podkładanych bomb?
Autorka opowiada historię niezwykłą, pełną bólu, cichej rozpaczy i nienawiści, ale i dozgonnej miłości, przyjaźni i heroicznych czynów. Fabułę tej powieści napisało samo życie, które jak widać jest najlepszym źródłem, z którego warto czerpać.
Zachwyca tu wszystko. Egzotyczność miejsca, wielość wątków i plejada wspaniałych postaci, styl A. Amer i język, którym się posługuje. Przeraża ogrom spustoszenia miejsca i poranione dusze ludzkie.
Mandarynkowy gaj, wraz z resztką nadziei, umarł.
I, na tej ziemi cudów, nigdy nie zmartwychwstał****.
Przeczytajcie i ocalcie Rantis od zapomnienia!
*Aida Amer, Rantis, Wydawnictwo Amea, s. 7
**Ibidem, s. 42
***Ibidem, s. 43
****Ibidem, s. 250.