Pewnego dnia wybrałam się do Empiku i jak zawsze miałam dylemat, ponieważ było tam tyle książek, że nie wiedziałam, co kupić. W końcu się zdenerwowałam i wzięłam pierwszą książkę, jaka mi się nawinęła, w tym przypadku właśnie Księgę bez tytułu Anonima. Na początku czułam się, jakbym czytała o Desperado, ponieważ książka zaczynała się niemal identycznie - ot, do baru wchodzi sobie facet w kapturze, siada, zamawia piwo (ale barman nalewa mu, za przeproszeniem, szczyny) i opowiada o tajemniczym mężczyźnie, który w innym barze zabija wszystkich oprócz barmana.
Mamy też różnorodnych bohaterów - barmana Sancheza, Bourbon Kida (który pod koniec książki okazuje się być łowcą wampirów), szefa mafii El Santina, kilku poszukiwaczy łupów, płatnego zabójcę w przebraniu Elvisa Presleya, dwóch ostrych mnichów, których zadaniem jest odzyskanie klejnotu zwanego Okiem Księżyca, detektywa z Wydziału Śledczego do spraw Nadprzyrodzonych, emerytowanego policjanta, twardziela na harleyu, parę złodziejaszków i całą masę szumowin.
Ale do rzeczy. Faktycznie, trup ściele się gęsto, jest połączenie Kinga i Tarantina. Akcja pędzi bardzo szybko i nie sposób oderwać się od książki. I, co mnie nieco zaskoczyło, pojawia się wątek z wampirami, czego nie mam autorowi za złe. Poza tym, w dialogach jest bardzo dużo przekleństw, ale to akurat sprawiło, że śmiałam się do rozpuku.
Naprawdę polecam gorąco tę książkę.