Nie mogę pozbyć się wrażenia, że Hania samą siebie skazała na ten los i może dlatego ta książka mnie drażniła. Nie znam takich kobiet, nie znam takich mężczyzn, nie mam takiej teściowej...
Starałam się zrozumieć bohaterkę i ten świat, którego się trzymała, codziennie go przeklinając. Wiem, że czasy były trudne. Wiem, że zacząć nowe, samodzielne życie z dwójką dzieci to skok na głęboką wodę. Jednak trwanie w tak toksycznym, tak brzydkim, tak nieczułym związku - to masochizm.
Hania nieustannie pragnie ("moja przestrzeń wewnętrzna staje się brakiem") innego (lepszego) życia, innej miłości, innych przeżyć. Ucieka w pisanie, ale nie może się na niczym skupić. Nie ma wsparcia. To jest przerażające: w jej otoczeniu zabrakło choćby jednej życzliwej, dobrej, ciepłej osoby. Może gdyby ją miała, łatwiej byłoby jej podjąć pewne decyzje.
Chciałaby mieć coś swojego - trwałego i bezpiecznego, ale codzienne życie oferuje tylko rozczarowania. Światełkiem dnia powszedniego są dzieci, ale to zdecydowanie za mało...
Hanuś "wyszła za mąż jak na wolność", ale ten nagły młodzieńczy poryw był tak naprawdę ucieczką przed toksycznym domem rodzinnym i pułapką. Wolność okazała się siedemnastoletnią niewolą.
Anna Janko poruszyła trudny temat miłości niespełnionej, samotnej, cierpiącej. Pokazała życie kobiety, zamkniętej pod jednym dachem z chamem. Wykształconym chamem.
Brawo dla autorki za metaforyczny język i trafność niektórych sądów.
"dziewczyna z zapałkami" to dobra książka, ale nie umiałam w nią wdepnąć całkowicie - może po prostu nie mam ochoty na takie klimaty. Jest we mnie żal (?) do Hani, że nie walczyła, nie buntowała się, tylko trwała...czasami to nie wystarcza.
[Tekst umieściłam również na swoim blogu]