Kiedyś, zupełnie przypadkiem, trafiła do mnie „Kuchnia Franceski” Petera Pezzellego. Odleżała swoje na półce, bo jakoś mnie do niej nie ciągnęło. Gdy w końcu dałam jej szansę, okazało się, że powieść szybko stała się jedną z moich ulubionych. Po niej przyszedł czas na „Villę Mirabella”, która jednak okazała się rozczarowaniem. Gdy sięgałam po „Lekcje włoskiego” nie oczekiwałam zbyt wiele. Spodziewałam się lekkiej lektury, która na długo nie pozostanie w mojej pamięci. Tymczasem „Lekcje włoskiego” porwały mnie tak jak „Kuchnia Franceski”.
Pewnego pięknego, wiosennego dnia, na progu profesora Giancarlo Rosa staje młody chłopak – Carter Quinn. Prosi go o udzielenie mu lekcji włoskiego. Początkowo profesor nie ma zamiaru się zgodzić, jednak zmienia zdanie łudząc się, że chłopak nie podoła wyzwaniu i sam zrezygnuje. Wkrótce przyjdzie mu się przekonać, jak bardzo się mylił. Carter okazuje się talentem językowym. W mig przyswaja słówka i pojmuje zawiłości gramatyczne. Po trzech miesiącach intensywnej nauki Carter jest gotów aby zrealizował swoje marzenie. Zastanawiacie się pewnie co skłoniło młodego chłopaka do tak ciężkiej pracy i wyprawy w nieznane? Włoska kultura, sztuka, czy może jedzenie? Nie … oczywiście jest to kobieta. Carter widział ją zaledwie kilka razy. Przyjechała do Ameryki w ramach wymiany uczniów, ma na imię Elena i pochodzi z Roccasale. Carter poczuł, że strzała Amora trafiła go prosto w serce.. Nie mógł przestać myśleć o pięknej Włoszce. Czuł, że to ta jedna jedyna i jeśli jej nie odnajdzie, straci coś cennego. Profesor Rosa również miał swój cel w tym aby wyprawa Cartera doszła do skutku. Czy chłopak odnajdzie swą miłość? Czym okaże się przypadkowe spotkanie profesora i ucznia?
Po przeczytaniu „Lekcji włoskiego” nasunęła mi się myśl, że Bóg naprawdę krętymi ścieżkami nas prowadzi. Albo też my, głusi na Jego głos, nie zawsze dobrą drogę obieramy. Peter Pezzelli kolejny raz zaskoczył mnie prostotą i plastycznością języka, a także pomysłem na pozornie nieskomplikowaną fabułę, która jednak niesie głębsze przesłanie. Barwny język świetnie oddaje walory włoskiego krajobrazu, architektury, a także temperament Włochów. Autor potrafi świetnie pisać o kuchni. Wystarczy, że wspomni o jakiejś potrawie, a już czuć jej smak i aromat. Bardzo plastycznie został przedstawiony region Abruzzo, czyli rodzinne strony Petera Pezzellego.
„Lekcje włoskiego” to pełna ciepła opowieść nie tylko o pogoni za miłością, a też o odkrywaniu samego siebie i poszukiwaniu własnego miejsca na ziemi. W książce poruszany jest też problem nie zawsze łatwych relacji pomiędzy rodzeństwem, odwiecznej rywalizacji, pielęgnowaniu żali, uraz i pretensji. Niestety tak jest w wielu rodzinach, niezależnie od szerokości geograficznej. Autor świetnie poradził sobie z połączeniem wszystkich wątków w jedną spójną całość. Peter Pezzelli w „Lekcjach włoskiego” zdecydowanie chce nas czegoś nauczyć. Jednak robi to tak dyskretnie, że czytelnik nawet nie wie kiedy odbiera lekcję życia. Na przykładzie profesora Rosy, Autor pokazuje do czego może doprowadzić noszenie w sobie urazy, brak zrozumienia i wybaczenia. Natomiast w włoskiej przygody młodego Cartera można wysunąć wniosek, żeby brać życie w swoje ręce i nie bać się wyzwań, bo jeśli my tego nie zrobimy to kto?
Recenzja pochodzi z mojego bloga
http://sladami-ksiazki.blogspot.com/