Jakby nie patrzeć pierwsza (albo jedna z pierwszych) pisarek szwedzkich, z którą dane mi było się spotkać. Czytelniczo, w dzieciństwie;) Tym razem, po latach, w wersji dla najmłodszych.
Książeczka śliczna. Ze względu na treść przekazaną językiem prostym, zrozumiałym dla dziecka. Po pierwsze. A po drugie ze względu na niesamowite ilustracje pani Ilon Wikland. Naturalne, przykuwające wzrok, malowane zmienną perspektywą. Nietypowe. Dla dorosłych dodatkową perełką tych ilustracji jest możliwość odczytania, kiedy zostały one namalowane, w jakich czasach. Bawi mnie i cieszy wyszukiwanie różnic w ubiorze, w wystroju wnętrz, w sposobie zachowania.
Bohaterami tej książeczki są dzieci. Trójka rodzeństwa, z czego kolejno każde z nich jest malutkie, krzyczące, najsłodsze na świecie, a później każde z nich nieco podrasta i miejsce małego - krzyczącego przekazuje następnemu. Peterowi jest najtrudniej, bo jest pierwszy. Gdy pojawia się Lena, przestaje mieć Mamę na własność. Początkowo cieszy go siostrzyczka, ale z czasem żałuje, że nie ma zamiast niej trzykołowego rowerka. Rozmowa z Mamą sprawia, że Peter zmienia podejście do Leny. Przestaje być ona dla niego intruzem, staje się towarzyszem. I moment, gdy na świat przychodzi Mats, nie jest już wcale straszny. Ani dla niego, ani dla Leny, bo mają siebie.