Jedyny plus, jaki widzę w tej książce, to próby pokazania, że powierzchowne traktowanie innych jest złe. Główna bohaterka jest czymś więcej niż tylko ładną buzią, ale co z tego, skoro przy tym irytuje niemiłosiernie? Ważne treści giną w kiepskim pisarstwie i nudnej fabule.
Może gdybym wcześniej nie znała Maas i Rice, czułabym, że oto trzymam w ręce coś świeżego. Niestety, czegoś takiego jak Śpiąca Królewna w wersji królowej wampirów się nie zapomina, dlatego "W ruinach róż" smakowało mi jak przedwczorajszy kotlet.
Ciężko mi było uwierzyć w świat przedstawiony, a wpadki językowe dodatkowo to utrudniały. Określanie siebie jako singielki i jednoczesne dzielenie postaci na szlachtę i pospólstwo jakoś mi ze sobą nie gra. Powieść stara się być fantastyką z magią i smokami, ale też jest wypełniona współczesnym słownictwem i wulgaryzmami, które w wielu przypadkach są kompletnie niepotrzebne. Gdzie tam do poziomu Kristoffa, który z jednej kur** potrafił stworzyć pełnoprawny dialog...
To może chociaż czytać dla pikanterii, w końcu to głównie powieść erotyczna? Cóż, zazdroszczę czytelnikom, którzy poczuli cokolwiek podczas lektury. Cała historia pozbawiona jest napięcia, wyczucia, niektóre zagrywki bohaterów aż śmieszą. Kiedy stosunek traktuje się tak samo jak sięgnięcie po szklankę wody, czuć po prostu przesyt.
W audiobooku jeszcze jakoś to szło, bo zajmowałam się w między czasie innymi rzeczami, ale przez ebooka było mi naprawdę ciężko przebrnąć. Bardzo szybko przestało mnie ciekawić, co stanie się dalej. Nie polecam, według mnie to strata czasu.