"I nie spodziewaj się, że zostaniesz zbawiony przez jakąkolwiek jedną rzecz - osobę, maszynę czy bibliotekę. Zbawiaj się sam po trochu, a jeśli utoniesz, umrzyj wiedząc przynajmniej, że kierowałeś się ku brzegowi."
"451 stopni Fahrenheita - to temperatura, w której papier zaczyna się tlić i płonie..."
Zastanawialiście się co by było gdyby zakazano nam czytać książek, a samo posiadanie ich karane było śmiercią? Ten futurystyczny, czarny scenariusz w swym monumentalnym dziele przedstawił Ray Bradbury.
Muszę przyznać że prowadził pióro w sposób niezwykły, powieść czytało się jak poezję, a czasem dramat, a więc trudna była w odbiorze, z wielkim ładunkiem intelektualnym.
Protagonistą tej krótkiej dwustu-stronicowej książki jest Guy Montag, strażak, mąż Mildred. Z tym że miast gasić pożary, Guy wznieca je, pali domy osób które odważyły się posiadać książki, a z żoną nie ma kontaktu gdyż ta uzależniona od nowych technologii, wpatrzona w "rodzinkę" na ekranie, przestała myśleć, czuć, zauważać, rozmawiać. W tej mrocznej wizji, ludzie stali się bezduszni, a nawet okrutni, matki biją swe dzieci, które nic dla nich nie znaczą, podobnie jest z parami, nie wspierają się, nie ma między nimi za grosz empatii.
Autor ukazuje więc zagrożenie jakie wynika z braku samodzielnego myślenia, z totalitaryzmu głupoty, wiąże to z nowoczesną techniką, która myśli za nas. Zostawia nam jednak cień nadziei, na to że ten proces może się odwrócić, jeśli wrócimy do korzeni, do natury, wiary, zdrowych relacji.
Bohaterowie są znakomicie i przekonująco wykreowani, łatwo uwierzyć w ich literackie istnienie.
Akcja charakteryzuje się mnóstwem suspensów, raczej szybkim tempem, z jej biegiem czuć coraz większe napięcie.
Nieprzeciętna dojrzałość myśli, wrażliwość i subtelność ujęły mnie i sprawiły że zafascynowałem się tą książką.
Stawiam w pełni zasłużone 9/10.