Przed lekturą tej książki Artur Barciś był dla mnie wyłącznie tym śmiesznym panem Tadeuszem Norkiem, który wpadał do mieszkania Karola Krawczyka w "Miodowych latach". Uwielbiałam ten serial, kiedy byłam dzieckiem. Nie znam za bardzo jego innych ról, bo też więcej w życiu czytam niż oglądam, tym bardziej polskich produkcji. Po lekturze "Aktor musi grać, by żyć" stał się dla mnie postacią wielką, utalentowaną, która zasługuje na duży szacunek, a jednocześnie taką sympatyczną i miłą.
Pan Artur opowiada w zajmujący sposób. Chociaż nigdy środowiskiem filmowym czy teatralnym się nie interesowałam, to czytałam opowieści Barcisia jak urzeczona i co jakiś czas wyszukiwałam w Internecie przytaczane nazwiska. Zwykłe na pozór historie potrafił przedstawić tak umiejętnie, że nieraz wzruszenie chwytało mnie za serce. Nie przesadzam! Nie mogę się nadziwić, jak ktoś może sprawić, że po przeczytaniu kilku zdań mam łzy w oczach, to niesamowite!
Książka jest skonstruowana w formie wywiadu-rzeki, a żeby taki projekt ostatecznie dobrze wyszedł, to obie strony muszą się zgrać. Jak to tu wypadło? Wyjątkowo swobodnie i naturalnie. Tej parze po prostu wspaniale się razem rozmawia! Widać, że pani Kamila Drecka była dobrze przygotowana, wiedziała, w których momentach powinna odrobinę pociągnąć za język, a kiedy lepiej przejść do kolejnego tematu. Od czasu do czasu pojawiała się jakaś dygresja, ale taka, która na końcu i tak powraca do głównego wątku, a nie zostawia czytelnika zagubionego.
Kiedy staję przed wyborem czytania beletrystyki i literatury faktu, to jednak częściej sięgam po tę pierwszą. Jakoś twory wyobraźni wydają mi się ciekawsze niż czyjeś wspomnienia. Dlatego tą książką jestem tak mile zaskoczona. Jest lekka w odbiorze i naprawdę wciągająca. Przyjemnie słuchało się (bo cały czas wyobrażałam sobie dwie postacie rozmawiające ze sobą przy kawie czy herbacie) tych opowieści. Polecam wszystkim czytelnikom, a komuś kto pasjonuje się aktorstwem, to już szczególnie.
Mój egzemplarz otrzymałam od wydawnictwa.