Kulawe konie to książka, po którą raczej nie sięgnęłabym bez zachęty. Thriller szpiegowski? Całkowicie nie moje klimaty. Jedynie moje zamiłowanie do filmowych przygód Jamesa Bonda i kilka poleceń w sieci skłoniły mnie do przeczytania tej pozycji.
W świecie stworzonym przez Micka Herringa kulawe konie to grupka wykluczonych agentów MI5, zajmujących się papierkową robotą, której nikt inny nie chce robić. Slough House, siedziba kulawych koni, to miejsce, do którego nie chce trafić żaden agent.
W Londynie zostaje porwany młody mężczyzna, a w sieci pojawia się nagranie z zapowiedzią jego publicznej egzekucji. Kulawe konie, które nie mają nic do stracenia, chcąc, nie chcąc angażują się w akcję. Wkrótce okazuje się, że sprawa jest bardziej skomplikowana, niż wydawało się na początku.
Po dość długim i średnio angażującym wprowadzeniu bohaterów do akcji fabuła pędzi aż do ostatniej strony. Wszystko tu gra, bohaterowie, fabuła, klimat... Autor stopniowo ujawnia szczegóły, które przy finale składają się na zgrabną całość.
Książka Kulawe konie to dopiero pierwszy tom serii, która wychodzi już kilka dobrych lat. Jestem ciekawa, co przyniosą kolejne tomy!
Nie przestajesz być szpiegiem tylko dlatego, że wypadłeś już z gry…
Wykluczeni z grona czempionów z Regent’s Park, zesłani do Slough House za narkotyki i pijaństwo, za rozpustę i wpadki, za politykowanie i zdrady… Fatalnie dobrani i znakomicie wyszkoleni przeciętniacy pod wodzą Jacksona Lamba nie przeprowadzają już operacji. Przekładają tylko papiery.
Żaden z nich nie wstąpił jednak do kontrwywi...