Przed: Taka gruba książka o wikingach, w dodatku to ma jeszcze kolejne części, co tam się może dziać?! Muszę się dowiedzieć!
Po: Hmm... bili się. Hmm... nie pamiętam, co jeszcze.
Długo zastanawiałam się, co mogłabym napisać o tej książce, bo też niewiele we mnie zostawiła. W końcu ułożyłam sobie w głowie, co mi się w niej nie podobało. Zdaję sobie sprawę, że są to takie rzeczy, które dla mnie będą wadą, a dla innych zaletą, stąd jej wysokie oceny w różnych serwisach czytelniczych. Ale do rzeczy...
Powieść jest dla mnie za prosta, akcja toczy się jednotorowo, niektóre rzeczy wyjaśnione są wręcz łopatologicznie. Nie mogłam się nijak w to zaangażować, postacie były dla mnie papierowe, świat przedstawiony nie miał głębi i nie był wiarygodny. Przypominało mi to trochę zabawę dziecka lalkami o twarzach wikingów, gdzie najważniejsze są ich potyczki, sama rozgrywka, gdzie nikt się nie przejmuje obyczajowością, dawną kulturą, czasem nawet logiką. Wiem, że to porównanie jest brutalne, ale według mnie dobrze oddaje to, co się dzieje w "Furii...".
Brakowało mi tu czegoś emocjonującego, może intryg? Wątków fantastycznych? Książka sprawia wrażenie historycznej, ale sam autor przyznaje, że nie trzyma się chronologii i zmienia wydarzenia, jak mu się podoba. Bohaterowie nie zawsze zachowują się adekwatnie do sytuacji, w której są przedstawieni, co wybijało mnie z rytmu, uświadamiało, że czytam powieść, która jest jakimś dziwnym tworem i nie mogę wierzyć we wszystko, co w niej jest. Poza kilkoma wyjątkami postacie zlewały mi się w jedno, nie odróżniały się od siebie w niczym.
Najbardziej podobały mi się wątki z kazirodztwem i impotencją, ale według mnie zmarnowano w nich potencjał i za szybko je zakończono. To było coś nowego i niespodziewanego, w zasadzie tylko to... Wielokrotnie w trakcie lektury miałam wrażenie, że oglądam kiepską fanowską powtórkę scen wcześniej odegranych w świetnych barwnych filmach albo grach w klimacie dawnej walecznej Północy.
Może w drugim tomie będzie chociaż trochę lepiej?