Na "Małżeństwo we troje" składa się pięć opowiadań. Każde inne, ale wszystkie traktują o miłości, jak to stwierdził autor tej ukrytej, nieoczywistej, niezrozumianej. Prawie wszystkie skłaniały mnie do refleksji i budziły silne uczucia. Wiem że mimo tego iż z niektórymi stwierdzeniami, pewnymi postawami protagonistów nie zgadzałem się, te opowiadania zostaną we mnie na długo.
"Dwóch panów z Brukseli" rozpoczynający zbiór to podobnie jak kolejne opowiadania niezwykle zwięźle spisany, wręcz naszkicowany utwór. Sposób prowadzenia pióra bardzo mi się podoba, niektóre przemyślenia warte są analizy. Historia ma wydźwięk liberalny. Nie podoba mi się stwierdzenie którym autor kończy nowelę, mianowicie że Genevieve zmarnowała życie. To wiele ujmuje mojej ocenie tej historii.
Drugie opowiadanie zatytułowane "Pies", składa się jakby z dwóch części, zwyczajnej opowieści, słabiej napisanej niż pierwsze opowiadanie. Drugą jest list pośmiertny Samuela Heymanna. To Żyd, ofiara holokaustu, więzień obozu Auschwitz. Od beznadziei uratował go pies, nie kategoryzujący ludzi na lepszych i gorszych ze względu na narodowość. Potrafiący kochać bezwarunkowo.
Tytułowe opowiadanie jest raczej słabsze. Autor tym razem mniej się wysilił, opisał autentyczną historię w sposób dosyć wierny i niezbyt ciekawy. Ma się wrażenie że pochwala zakłamanie, żony Beethovena.
Najbardziej cenię ostatnie opowiadanie, za bezkompromisowość i to jak bardzo autor ceni życie ludzkie, już to w łonie matki.
Z lekkim sercem polecam te opowiadania, stawiam 8/10.
Była zrozpaczona, gdy opuścił ją tak nagle. Pozostawiona sama sobie, bezbronna. Nowy mężczyzna miał jej pomóc zapomnieć o przeszłości i otworzyć nowy rozdział.
Jedna dręcząca myśl o tym, kim był jej poprzedni mąż, nie dawała im jednak spokoju. To ona kładła się cieniem na całym ich wspólnym życiu.
Schmitt z właściwą sobie wnikliwością i finezją opowiada o głęboko ukrytych uczuciach, „niewidocznych...