Recenzja książki Wszystkie znaki na niebie i ziemi
Ostatnio skończyłam "Wszystkie znaki na niebie i ziemi" Jenn Bennett. To już trzecia książka autorki, którą miałam przyjemność czytać.
Josie z mamą od kilku lat tuła się z miejsca na miejsce. W końcu trafiają do rodzinnego miasta by zająć się rodzinnym interesem. Babcia Josie postanowiła zrobić coś dobrego dla świata i wyjechała do Nepalu, by nauczać dzieci angielskiego. Głównym powodem tułaczki panien Saint - Martin jest konflikt mamy Josie z babcią. Oraz tak, nie zapomnijmy o klątwie która wisi nad żeńską częścią rodziny. Mówi ona, że żadna z nich nie zazna nigdy szczęścia w miłości. Jednak gdy w życiu Josie pojawia się Lucky, przyjaciel z dzieciństwa, już nic nie wydaje się takie proste.
Uwielbiam sposób pisania pani Bennett. Żadna jej książka mnie dotąd nie zawiodła. I co z tego, że to literatura młodzieżowa. Ja odnajduje się w tym doskonale. Autorka świetnie zarysowuje postacie. Każda z nich ma niepowtarzalny charakter. Historia, którą miałam przyjemność czytać jest najeżona tematami, które w każdym wieku są aktualne i ważne. Ambicja, spełnianie marzeń, odwaga przyznania się do winy, zmierzenie się z przeszłością, rozwiązywanie konfliktów. To wszystko tutaj znajdziecie opakowane w naprawdę uraczą opowieść. Co prawda nadal numerem jeden z książek autorki zostaje "Z głową w gwiazdach", ale tej historii również nie można się oprzeć. I z niecierpliwością czekam na kolejne powieści pani Bennett.
Kiedy ambitna nastolatka wraca do swojej rodzinnej miejscowości i zakochuje się w miejscowym rozrabiace, a zarazem jej najlepszym przyjacielu z dzieciństwa, wiadomo, że nie obejdzie się bez skandalu…
Czasami by odnaleźć w życiu dobro, trzeba najpierw pogodzić się z tym, co w nim złe.
Josie Saint-Martin, obiecująca młodziutka fotograficzka, połowę życia spędziła na tułaczce z mamą z miasta do mias...