Kryminały retro pokochałam jakiś czas temu, dzięki ich klimatowi pełnemu mroku i nostalgii. W dużej mierze przyczyniły się również do tego powieści Krzysztofa Bochusa. Po lekturze „Miasta duchów” kończącej cykl z radcą Abellem, żywiłam nadzieję, że przyjdzie mi się jeszcze z nim spotkać i autor mile zaskoczył mnie powrotem do początków współpracy Abella i wachmistrza Kukulki.
Prócz znakomitego rysu historycznego, dzięki któremu czujemy jakbyśmy kroczyli uliczkami pogrążonego w kryzysie Wolnego Miasta Gdańska śledzimy, niczym widzowie na ringu, starcie dwóch osobowości. Powściągliwości inteligenta i miłośnika sztuki Abella, autor przeciwstawia wachmistrza Kukulkę, dla którego najbardziej liczy się argument siły. Mimo, że w swych działaniach dostosowuje się do poziomu ulicy i przestępców, których ściga, to jednak działa po właściwej stronie i co ważne, skutecznie.
Czy tych dwóch tak różnych mężczyzn będzie w stanie współpracować ze sobą? Szczególnie, że sprawa zaginięcia młodych kobiet o aryjskiej urodzie okazuje się bardzo delikatna i sięga swymi mackami najwyższych organów władzy. Podczas gdy Gdańsk toczy rak, bieda i kryzys niektórzy bawią się w bogów. Co daje im prawo do decydowania o czyimś losie? O życiu i śmierci? To władza, która potrafi uderzyć do głowy, a chciwość i poczucie bezkarności popycha ludzi do naprawdę bestialskich czynów. Czy taka pycha nie okaże się jednak zgubna?
„Piekła nie trzeba szukać. Ono jest w nas.”
Fascynująca jest sama historia poznania obu mężczyzn, ścieranie się ich charakterów i racji. Równie intrygującą i wzbudzającą jednocześnie naturalny sprzeciw okazuje się sprawa zaginionych kobiet. Objawiający się w jej trakcie skrajny nacjonalizm oburza i rani do żywego, tym bardziej, że to bardzo aktualny problem ostatnich dni. Wizja tzw. tradycyjnej roli kobiety sprowadzająca się do kuchni, dzieci i kościoła marzy się wielu i dziś.
To, z jakim kunsztem, a zarazem niezwykle naturalnie, autor łączy tło historyczne, poruszające losy bohaterów i mroczną intrygę kryminalną zadziwia mnie za każdym razem. Nie znajdziecie tu pustych i niepotrzebnych słów, a kwintesencję doskonałej literatury.
Nawet jeśli to już naprawdę ostatnie słowo autora w cyklu z Abellem, to nie żałuję, bo stanowi znakomite jego uwiecznienie i dopełnienie. Przyznaję z przyjemnością, że to jedna z najlepszych książek jakie przeczytałam w październiku.