Biorąc do recenzji powieść Deana Koontza "Oczy ciemności" nie byłam do końca świadoma, że to książka z 1996 roku i to jeszcze napisana pod pseudonimem. Obawiałam się, czy kiedyś jej nie czytałam. Swego czasu mocno byłam zafascynowana horrorem i powieściami grozy. Na szczęście, to był mój pierwszy raz
Christina Evans mieszka w Las Vegas i próbuje swoich sił jako producentka spektakli. W końcu jej życie zaczęło się stabilizować po rozwodzie oraz śmierci synka, który zginął w wypadku rok temu. Tina zaczyna osiągać znaczące sukcesy. Pewnego dnia w jej domu dzieją się dziwne rzeczy. W pokoju jej syna, którego nie miała siły jak dotąd uprzątnąć, dochodzi do wydarzeń, których nie można racjonalnie wytłumaczyć. Samoistnie pojawiające się napisy, bałagan, zniszczone zabawki. Christina chce ekshumować trumnę swojego dziecka, by przekonać się na pewno, że jej synek nie żyje. Prosi o pomoc swojego przyjaciela prawnika Eliotta. I to uruchamia nagonkę na nich. Tajna organizacja rządowa próbuje ich uciszyć by projekt Pandora nie ujrzał światła dziennego. Kto za tym wszystkim stoi? Czy Danny naprawdę nie żyje?
To naprawdę było dobre. W końcu jakaś powieść grozy, która wywołała dreszczyk na mojej skórze. Elementy paranormalne w fabule to coś co uwielbiam. Kiedyś mocno się interesowałam tym tematem. Autor sam stwierdził, że może postacie tutaj nie są mocną stroną powieści, ale po poprawkach książka naprawdę trzyma w napięciu. Nie podobało mi się zakończenie. Ale faktycznie w tych starszych pozycjach tak to wyglądało. Ledwo sprawa została zakończona i od razu koniec. Chętnie bym się dowiedziała co dalej się działo u bohaterów. Nie mniej uważam, że ponowna reedycja tej książki wypadła naprawdę świetnie i bardzo mi się podobała. Nawiązanie do wirusa z którym borykamy się na co dzień jest dodatkowym smaczkiem. Bo skąd autor o nim wiedział 40 lat temu? Ciekawi? To musicie to sprawdzić sami.