Książkę tę znalazłam kiedyś przypadkiem na półce w Empiku. Popatrzyłam, przeczytałam opis, stwierdziłam, że ma dziwną okładkę, odłożyłam z powrotem na półkę i wyszłam zapominając o niej. Mam wrażenie, że ostatnimi czasy zrobiło się głośniej o niej i samej Christelle Dabos (a może to dlatego, że stosunkowo niedawno zaangażowałam się w książkowe grupy na FB i bookstagramy?) i uległam presji, aby znów wyciągnąć rękę w jej stronę.
Jeszcze nie znając treści, możemy stwierdzić, że dostaniemy coś nowego. Jak wynika z opisu książki, udamy się na przygodę do świata, w którym ludzie dotykiem ożywiają przedmioty i przechodzą przez lustra. Tego zdecydowanie jeszcze nie było (a przynajmniej ja nie znam).
Książkę czyta się błyskawicznie, pomimo dawkowania zwrotów akcji i elementu zaskoczenia. Spokojnie można przeznaczyć na nią jeden dzień a następnie chwytać za kolejny tom.
Opisy świata przedstawionego w „Zimowych zaręczynach” są dokładne, ale nie nudne. Zdecydowanie wystarczają, aby móc dobrze orientować się w przestrzeni a jednocześnie autorka nie zdradza wszystkiego, zostawiając trochę tajemnic na później. Pierwszy tom można uznać za swoiste wprowadzenie, stwarzające podwaliny wartkiej akcji, która czeka na nas także w pierwszym tomie a całkiem porywa nas w kolejnym.
Z łatwością możemy sobie wyobrazić, jak wygląda życie na Animie, poczuć zapach kawy w kuchni, usłyszeć turkot kół powozu na ulicy. Co najciekawsze, świat wykreowany przez Dabos nie jest nam obcy. W końcu arki powstały po rozpadzie świata, który znamy i są jego pozostałościami. Pomostem między teraźniejszością a przeszłością. Dlatego tym bardziej zaskakuje nas odmienność książkowej rzeczywistości od tej, którą znamy. Rodzi się pytanie, skąd się wzięły niezwykłe umiejętności mieszkańców Animy i pozostałych arek? Odpowiedź na to pytanie chcemy poznać nie tylko my, lecz również bohaterowie.
Główna bohaterka, Ofelia, nie jest typową postacią, jaką możemy znać z innych książek. Nie jest wybitnie piękna, mądra czy odważna, wręcz przeciwnie. Jest gapowata, ciągle się potyka i coś upuszcza, brak jej pewności siebie. Nosi okulary krótkowidza, ma skołtunione włosy a jej szyję zdobi wysłużony szalik. Można pomyśleć, że taka szara myszka nie będzie w stanie zainteresować nas swoją osobą, ale jest wręcz przeciwnie. Ofelia to heroina na miarę naszych czasów, której wszyscy potrzebujemy. W dobie, kiedy zewsząd atakuje nas perfekcja i przebojowość, dobrze jest otrzymać przypomnienie, że „zwyczajność” czy „inność” też jest niezbędna i nie ma w niej nic niestosownego.
Na początku możemy Ofelii współczuć – odrzuciwszy dwóch kandydatów, w końcu ma zostać wydana za mąż za kompletnie obcego człowieka z zimnej i odległej arki. Kiedy zjawia się w jej domu okazuje się, że jest gorzej niż mogłaby sobie wyobrazić. Thorn, intendent z Bieguna, jest równie oziębły co Niebiasto, z którego przybył. Wysoki, chudy, z pobliźnioną twarzą zastygłą w wyrazie grymasu. Tylko pozazdrościć narzeczonego. Choć ostatnie, o czym marzy Ofelia to wyjść za tego człowieka, nie może odrzucić kandydata. Małżeństwo zostało bowiem zaaranżowane przez Nestorki – kobiety działające w porozumieniu z duchem rodziny animistów, Artemis. Tak więc chcąc, nie chcąc, dziewczyna musi ubrać się naprawdę ciepło i wyruszyć w nieznane wraz z Thornem i ciotką Rozaliną w roli przyzwoitki.
Wydawać by się mogło, że w miejscu pełnym zimna, niebezpieczeństw, podstępu i nieżyczliwych ludzi, taka nieśmiała i trwożliwa postać nie ma prawa przetrwać. Jak na złość, Ofelia nie tylko przeżyła, ale i na swój sposób rozkwitła. Atakowana szponami Smoków i iluzjami Miraży znalazła w sobie siłę, aby walczyć i aby jej głos został dosłyszany przez tych, którzy w nią nie wierzyli.
A co z Thornem? Można o nim wiele powiedzieć, ale nie to że się zmienia. Tak przynajmniej wydaje się na pierwszy rzut oka. Co prawda, nadal jest burkliwy i cyfry ceni bardziej od ludzi, jednakże na swój sposób zaakceptował Ofelię w swoim życiu a jej obecność już go nie mierzi. Przynajmniej nie tak bardzo.
Jeśli chodzi o mnie, to Thorn zdecydowanie skradł moje serce. Mamy po prostu za dużo wspólnego. Jako mizantrop rozumiem jego niechęć do ludzi, też mam mnóstwo ważniejszych spraw, do których pędzę, nie tracąc czasu na rodzinne rozmowy a me czoło rzadko kiedy nie jest zmarszczone. Zazdroszczę mu także jego umiejętności – pamięci Kronikarza (moja jest raczej kurza) i szponów Smoka. Z Ofelią łączy mnie minusowa wada wzroku i okazjonalne nie trafienie w drzwi i grzmotnięcie się w futrynę. Jej umiejętności uważam za najbardziej oryginalne. Zarazem, chyba jako jedna z nielicznych, kieruje się moralnością i nie wykorzystuje swoich umiejętności czytaczki przeciwko innym. Także nie przechodzi przez lustra w celach szpiegowskich. Rodowici mieszkańcy Niebiasta pewnie uważali ją za co najmniej dziwną z tego powodu.
Oprócz Ofelii i Thorna w powieści głównie towarzyszą nam ciotki: Rozalina i Berenilda oraz ambasador Archibald. Poznajemy także nielicznych przyjaciół Ofelii – Ryżego i Gaelle (Thorn przyjaciół nie ma, więc go pomijamy), członków rodziny Thorna, z którymi co prawda dość szybko się żegnamy, jednak zdążą wprowadzić niesmak i zaniepokojenie. Pojawia się tajemniczy Kawaler, który pozuje na tego złego nr 1.
Rozalina z początku jest nieco irytująca w swojej krótkowzroczności (w przenośni), ale kiedy klapki spadają jej z oczu i dostrzega niebezpieczeństwa Niebiasta staje się oddaną obrończynią Ofelii.
Berenilda również skrywa skrzętnie swoje drugie oblicze. Wyrosła wśród intryg i zabójstw wie, że nie może pokazać swoich słabości, ponieważ byłoby to zagrożenie życia zarówno jej i jej nienarodzonego dziecka. Berenilda może wydawać się egoistyczna, w rzeczywistości leży jej na sercu dobro najbliższych.
Z kolei Archibald to bezwstydny flirciarz, dla którego spędzenie jednej, upojnej nocy z kobietą jest swoistą cechą rozpoznawalną. Świetnie odnajduje się wśród dworskich knowań, w których również uczestniczy. Jego powierzchowność jest również iluzoryczna – zazdrośnie strzeże swych sióstr przed zakusami zła, zależy mu na Berenildzie, chroni ją, pomaga przetrwać także Ofelii.
No i Faruk. Duch rodziny z Bieguna, cichy gigant, o którego względy każdy zabiega. Chimeryczna postać, od humoru której może zależeć czyjeś życie lub śmierć. W książce pojawia się raz, ale znajduje się w centrum uwagi od początku do końcu. Zawsze chodzi o Faruka, c’nie? Ciężko jest cokolwiek powiedzieć o tej postaci, taką tajemniczą aurą jest owiana. Wiadomo o nim, że pragnie znaleźć kogoś, kto będzie w stanie odczytać jego Księgę. To pragnienie jest przyczynkiem wszystkich wydarzeń – wpłynęło na ambicje i pragnienia Thorna, w wyniku czego Ofelia, wybitna czytaczka zjawiła się na Biegunie.
W tej książce nic nie jest takim, jakim się wydaje. Zupełnie jakby Miraże utkali iluzję, która z czasem zaczyna się kruszyć, ukazując prawdę. Świat Bieguna, z pozoru piękny i niesamowity, okazuje się pełen niebezpieczeństw. Ludzie, chcący uchodzić za przyjaciół, tak naprawdę są wrogami. Bohaterowie z bliższego otoczenia Ofelii zdają się być obojętni, podczas gdy są gotowi o nią walczyć i dbać.
„Zimowe zaręczyny” to doskonałe preludium tego, co czeka nas w dalszych częściach. Nie dajcie się zwieść temu spokojnemu tonowi i z pozoru małą liczbą wydarzeń. Autorka przygotowała dla nas wprowadzenie do świata, który nie raz i nie dwa przyprawi nas o zawrót głowy, niedowierzanie i wypieki na twarzy.