"Owszem, na świecie jest mnóstwo niewyobrażalnego cierpienia. Ale nie będzie dobrze, jeśli z tego powodu nie pozwolimy sobie na nadzieję, miłość, odczuwanie rozkoszy. Przeciwnie, należy cieszyć się każdą drogocenną sekundą tych uczuć, kiedy na nas spłyną".
Cassie pracuje w Straży Pożarnej, jest również instruktorką samoobrony, wolontariuszką, przygotowuje się do maratonu oraz pomaga tacie rozbudować dom. Poznajemy ją w momencie, gdy ma odebrać nagrodę za swoje bohaterstwo. I wszystko by poszło gładko, gdyby nie to, że statuetkę ma jej wręczyć koszmar z przeszłości. I to dosłownie. Po "drobnym" incydencie na gali, gdzie rolę główną grała drewniana nagroda oraz gęba pewnego radnego, Cassie przenosi się na wybrzeże, by odbudować swoją karierę oraz zająć się, choć niechętnie, swoją mamą, która opuściła ją, gdy Cassie miała 16 lat. Czy nasza bohaterka ułoży sobie życie na nowo?
To książka o przebaczaniu - przede wszystkim sobie. Autorka mocno się na tym skupiła i trafiło to do mnie w dużym stopniu. Choć na początku traktowałam ją niezwykle lekko, jednak ostatnie 200 stron to emocjonalny rollercoaster. Byłam wściekła, zirytowana, wzruszona i poruszona. Pełna gama uczuć. Autorka świetnie przedstawiła przemianę Cassie i na tym skupiłam się najbardziej. Wychodziła ze swojej skorupy, zaczynała naprawdę żyć. Trochę mnie irytowała postać Owena. Pisarka wykreowała go na strasznego mięczaka. Myślałam, że chusteczki, które do książki dołączyło wydawnictwo będą potrzebne, ale nie wylałam tutaj łez. Książka mimo smutnych zdarzeń jest bardzo optymistyczna. Przynajmniej ja tak ją odebrałam. Pochłonęłam ją błyskawicznie, mimo swojej pokaźnej objętości. Może nie zostanie w moim sercu na długo, jednak historia zawarta w książce jest warta poznania.