Recenzja książki Seria Niefortunnych zdarzeń. Krwiożerczy karnawał
"Krwiożerczy karnawał" jest powieścią przeciętną, raczej nie ciekawą.
Autor nie umiał stworzyć napięcia, ale za to czasem mogłem się trochę pośmiać.
Tym razem trójka sierot Baudelaire, trafia do Gabinetu Osobliwości, przebierając się za dziwadła.
Klaus i Wioletka wchodzą w jedne spodnie należące do Hrabiego Olafa udając osobę dwugłową, natomiast Słoneczko udaje wilczura, mieszcząc się w brodzie tegoż samego łotra.
Gabinetem Osobliwości zarządza Madame Lulu, osoba fałszywa i uległa, która robi wszystko by zadowolić innych, nie ważne czy to złe czy dobre osoby.
Tak więc akcja toczy się w zapuszczonym cyrku wokół którego rozciąga się pustkowie zwane uroczyskiem.
Jak zwykle Słoneczko jako że jest jeszcze właściwie niemowlakiem, nie wypowiada się w sposób artykułowany. A autor tłumaczy te "słowa" na wiele nieraz skomplikowanych słów. Co ciekawe rodzeństwo doskonale je rozumie.
Raczej nie polecam tej krótkiej niespełna trzystu-stronicowej książki.
Ten tom zawiera opowieść tak niestrawną, że w porównaniu z nią nawet najbardziej szkodliwy dla żołądka posiłek to pestka. Aby nie narażać na niestrawność powinno się ominąć wszelkie niebezpieczne składniki tej historii, a zwłaszcza niepokojącej mapy, oburęcznego osobnika, niesfornego tłumu, długiej deski i Czabo, młodego wilkołaka.
Seria Niefortunnych zdarzeń:
1. Przykry Początek
2. Gabinet...