Zabierając się za „Dziewczyny Znikąd” spodziewałam się zupełnie czegoś innego. I to nie dlatego, że moje wyobrażenie o fabule było odmienne niż to, co autorka miała w swojej książce do zaoferowania. O nie, moje zdziwienie bierze się z wprowadzającego w błąd opisu fabuły z tyłu okładki. Opis ten obiecuje trzy nastoletnie alternatywki, które postanawiają pomścić zbiorowy gwałt, o którym nikt nie mówi. Trudno zgodzić się, że w książce bohaterki są alternatywkami, jedynie Erin nabliżej do tego określenia. Natomiast Rosina czy Grace? Jeśli one są alternatywkami, to Pan Kot jest psem.
To jak opis wprowadza w błąd, to o czym tak naprawdę są „Dziewczyny Znikąd”? Tak więc kiedy Grace wprowadza się do nowego domu odkrywa, że przedtem mieszkała w nim Lucy, która musiała uciekać z miasteczka po oskarżeniu popularnych chłopaków o gwałt. Grace wraz z przyjaciółkami, Rosiną i Erin, postanawia zawalczyć o sprawiedliwość i zakładają anonimowe zrzeszenie (tytułowe Dziewczyny Znikąd). Wkrótce ich pomysł przeradza się w coś większego.
Pomysł, ale na fabułę, miała też autorka. Wiedziała, co chce przekazać i to zrobiła. I zrobiła to w bardzo mądry i przemyślany sposób. Do tego przekazała to prostym, niewyszukanym językiem, który lepiej trafi do czytelnika. Do mnie bardzo to przemówiło, bo czytałam książkę niesamowicie szybko i poświęcałam jej każdą wolną chwilę (rozważałam nawet czytanie jej po imprezie, ale niestety chęć snu wygrała). Jednak pomysł skończył się na fabule, bo na zakończenie już weny twórczej zabrakło. Bardzo trudno mi jest uwierzyć w takie zachowanie wszystkich dziewczyn ze szkoły. Części tak, ale cała szkoła? Nie kupuję tego, jak dla mnie autorka za bardzo odpłynęła w swojej wizji i zrobiło się zbyt bajkowo. Dodatkowo w zakończeniu można narzekać na to, że poboczne wątki rozwiązały się... za łatwo? Nie było większych zaskoczeń, niczego mocniejszego, co by sprawiło, że książka zostałaby ze mną na dłużej. Miałam też wrażenie, że autorka sama strzela sobie w kolano, bo na własne życzenie pozbawiała się szans na zaskoczenie czytelnika. No cóż, plus tego taki, że przynajmniej nie można narzekać na absurdalne i nieprawdopodobne zwroty akcji.
Przejdźmy do bohaterów. O ile te pierwszoplanowe postaci były dobrze skonstruowane (szczególnie Erin, osoba z zespołem Aspergera – za nią należą się brawa autorce), to te dalsze już takie nie były. Autorka poszła na łatwiznę i w większości przypadków bohaterowie mieli po jednej cesze, która ich definiowała. Trochę szkoda, bo w tej książce autorka naprawdę mogła pokazać to, że dziewczyny nie są jednowymiarowe.
Coś jeszcze? Pewnie! Wątki miłosne. Oczywiście nie mogło ich zabraknąć ich w książce o tej tematyce. Nie mam na ogół nic przeciwko nim, ale w tym przypadku wydawały mi się niepotrzebne, tylko odwracały uwagę od głównego wątku. Może gdyby nie było ich aż tyle (bo każda z głównych bohaterek miała swoje własne zawroty miłosne) to byłoby lepiej. A tak to czasem wręcz spowalniały bez powodu tempo akcji.
Podsumowując, książka nie jest zła, ale swoje minusy ma. Mimo pospiesznego zakończenia warto przeczytać „Dziewczyny Znikąd”, bo w mądry sposób porusza trudne tematy.
Książkę odebrałam za punkty z portalu Czytam Pierwszy.