Jak wiele razy, podczas nauki w szkole, usłyszeliście od nauczyciela polskiego pytanie w stylu: „co poeta/podmiot liryczny miał na myśli?”. Jak często głowiliście się nad jakimiś niezrozumiałymi metaforami, mając nadzieję, że to, co nabazgrolicie na wypracowaniu, okaże się chociaż w szczątkowym stopniu zadowalające i może traficie w tzw. „klucz interpretacyjny”? U ilu z was właśnie takie szkolne podejście do poezji sprawiło, że na własną rękę nie sięgacie po żadne wiersze i omijacie wszelką lirykę szerokim łukiem? W momencie, kiedy uświadomicie sobie, że nie stoi nad wami żaden belfer i nie oczekuje, że przeanalizujecie utwór dokładnie tak, jak wymaga, będziecie mogli poczytać poezję z dużo większą przyjemnością. Tak zrobiłam kilka lat temu, dzięki czemu przygoda z tym tomikiem sprawiła mi mnóstwo frajdy.
Słówko o Marianie Maruszczyku już się na moim blogu pojawiło, kiedy opublikowałam tutaj wywiad z autorem. Nawet nie wiecie, ile satysfakcji sprawia znanie człowieka i jego marzenia o wydaniu poetyckiego zbioru, by po paru latach faktycznie trzymać ten zbiór w rękach. Zdaję sobie sprawę, jak trudno jest debiutantom w Polsce (i nie tylko), ile trzeba mieć w sobie determinacji, żeby się w jakiś sposób przebić, tym bardziej, jeśli uprawia się poezję, która bywa współcześnie mocno niedoceniana. Nie odstaję zresztą od innych – po pobieżnym przejrzeniu moich recenzji można zobaczyć, że czytam prawie wyłącznie prozę. Ale staram się nigdy nie zamykać na propozycje czegoś nowego, zwłaszcza jeśli wiem, że może mi się spodobać. Podobnie było również w tym przypadku.
Tomik „Czerwień w czerni” jest podzielony na trzy części: każda nosi inny tytuł i jednocześnie odnosi się do odrębnego okresu w życiu poety. Mamy zatem „Meandry życia” (2011–2013), „Obsydianowe Serce” (2013-2015) oraz „Falę” (2015–2018). Każdy z tych swojego rodzaju rozdziałów poprzedza świetny, ciekawy rysunek, który dodaje smaczku i sprawia, że sam wygląd zbioru nie jest nudny i wyróżnia się na tle innych (podobnie jest zresztą z minimalistyczną, ale przyciągającą uwagę okładką). Klucz kompozycyjny być może należy do najprostszych, za to bardzo skutecznych; dzięki porządkowi chronologicznemu wyjątkowo wyraźnie można zaobserwować, w jaki sposób poezja Mariana Maruszczyka ewoluowała na przestrzeni lat. Widać, że dojrzał jako autor i z czasem coraz pewniej czuł się w kreowanej przez siebie rzeczywistości. Utwory z „Meandrów życia” często są bardzo chaotyczne, niepoukładane, miejscami brakuje im płynności. Stopniowo ten problem zaczął zanikać, a czytanie kolejnych wierszy przychodziło jeszcze łatwiej i prowokowało do refleksji.
Chociaż w przypadku tego tomiku naprawdę trudno porównywać jeden tytuł do drugiego, bo bywają niejednokrotnie skrajnie różne, to jednak dość łatwo można dostrzec powtarzające się motywy: serce, kolory, natura (szczególnie żywioły), miłość czy też opozycje światło-ciemność oraz ciepło-zimno. Pojawiają się nawet mitologiczne odniesienia – głównie do Ikara – bądź nawiązania do kwestii nieba i piekła, z łatwością odszukacie nawet aluzje do postaci diabła. Widać, że autor czerpie przede wszystkim z własnych doświadczeń, bo wydźwięk wielu wierszy jest niezwykle osobisty, a jednocześnie nawiązuje do wiedzy ogólnej, metafizycznej, religijnej czy obyczajowej. Ogólnie zbiór mocno przypomina pamiętnik, to jak liryczne, mocno zakorzenione w indywidualnych przeżyciach wpisy. Mimo to nie tracą one na pewnej uniwersalności, budzą skojarzenia tak wszechstronne, że pole do interpretacji jest ogromne. Właśnie to sprawia, że czyta się tak dobrze, bo można później do woli zastanawiać się nad sensem i możliwymi odpowiedziami na pytania, które siłą rzeczy powstają w świadomości czytelnika.
Nawet odbiorca, który nie miał wiele styczności z poezją, z łatwością dostrzeże, że ton zdecydowanej większości utworów bywa czasem niepokojący, mroczny czy po prostu smutny. Poeta umieszcza w nich jakiś zalążek światła, czegoś dobrego, a jednak jego styl i zastosowane środki idą bardziej w stronę negatywnych odcieni emocji. Znajdziecie tu wiele słów o samotności, poczuciu odrzucenia, pełnych samokrytycyzmu czy żalu. Nie jest to absolutnie wada; bez większych wysiłków można też wskazać te tytuły, w których na powierzchnię wydobywają się ogromne pokłady humoru podmiotu lirycznego, co idealnie rozładowuje napięcie. Chciałabym częściej widzieć taką wersję autora: zabawną, satyryczną, pełną uroku. Proporcja jest mocno nierówna, więc mam nadzieję, że w przyszłości, w kolejnym tomiku, pojawi się więcej zróżnicowanych pod względem emocjonalnym tytułów.
Muszę zaznaczyć, że wiersze zawarte w zbiorze „Czerwień w czerni” nie należą do najłatwiejszych w odbiorze. Autor lubuje się czasem w skomplikowanej metaforyce, jest tu wiele porównań, oksymoronów, często poszczególne wersy idą w stronę abstrakcji i silnej groteski, bywa, że nawet i absurdu. Chociaż zdarza się, że utwór jest osadzony w bardziej przyziemnej sytuacji lirycznej, niemal zawsze nastrój skręca później ku przenośni czy hiperbolizacji, które wymykają się kategoriom osadzonym w znanej nam rzeczywistości.
„Czerwień w czerni” to zbiór, który bardzo dobrze otwiera drogę wydawniczą Mariana Maruszczyka. Sądzę, że to jeden z tych debiutów, który się nie zestarzeje i nawet po wielu latach nie będzie budził uczucia zażenowania w stylu „trzeba było wstrzymać się z premierą/wydać coś innego”. Ja na pewno czuję się zainteresowana i czekam na kolejne tomiki.
rude-pioro.blogspot.com