Przeczytałam tą książkę jeszcze przed ogromną modą na nią. Zobaczyłam ją w bibliotece, a że miałam jedną z moich „depresji” spoglądałam tylko na czarne okładki [a podobno nie ocenia się książki po okładce]. „My, dzieci z dworca ZOO” nie zawiodły mnie – pogłębiły moją chandrę. Możecie sobie mnie uważać za lodowatą, ale wolumin nie poruszył mnie. Czemu? Sama nie wiem. Książka, no jasne, brutalna, szokująca i z morałem. Fotografie wzmacniały efekt tego, iż życie na dworcu jest piekłem, ale dla nielicznych - niebem.
Historie tej młodej niemki uważam za niezwykle pouczającą. Od haszyszu przez kwas aż do nieszczęsnej heroiny. Jak łatwo jest się stoczyć! Jak łatwo popełnić błąd! Jak wiele zależy od naszych rodziców! A jak wiele zależy od nas.
Zdecydowanie najlepsza książka jaką przeczytałam o narkotykach, ale nie powiem, że mnie wciągneła. Nic na to nie poradzę, że kocham fantasy...
Jednak z czystym sumieniem mogę ją polecić. Zwłaszcza tym, którzy zapoznali się już z twórczością Barbary Rosiek, gdy weszło się w „ten” klimat.
Opis
Christane F. jako dwunastoletnia dziewczynka zaczęła palić haszysz, mając trzynaście lat sięgnęła po heroinę...
Wywiad rzeka z piętnastoletnią Christianą. Autorzy przedstawiają przerażający i przejmujący obraz narkomanii wśród młodzieży Berlina Zachodniego.
Ciekawostki:
Strony: 222
Oryginalny tytuł: Wir Kinder vom Bahnhof Zoo
Rok wydania oryginału w Niemczech: 1978
Rok, kiedy po raz pierwszy...