Quentin jest specyficznym młodzieńcem. Lubi książki, którymi wszyscy jego znajomi zachwycali się w dzieciństwie, i magiczne sztuczki. Gdy trafia na egzamin do dziwnej szkoły, jest trochę zdziwiony, ale robi wszystko, o co się go prosi. W końcu dostaje informację, że został przyjęty do Brakebills, szkoły, w której uczy się magii, ale nie takiej, jaką zna Quentin – to nie są sztuczki z monetami, tylko prawdziwe zaklęcia. Czy skoro magia istnieje, istnieje też Fillory, kraina, o której chłopak czytał w ulubionych książkach?
Czarodzieje to pierwszy tom trzyczęściowego cyklu Lva Grossmana pod tytułem Fillory, który opowiada o młodych ludziach z magicznymi zdolnościami. Głównym bohaterem jest Quentin. To nieco zagubiony chłopak, który zawsze był inny od reszty znajomych. Dopiero w Brakebills poczuł się jakby był u siebie, magia uratowała go przed stoczeniem się na dno.
Powieść skupia się na tym, jak Quentin radzi sobie w świecie magii. Mamy wiele rozdziałów poświęconych jego życiu w Brakebills, nauce, egzaminom, nowym znajomościom. Nauka magii wcale nie jest prosta. Polega na opanowaniu skomplikowanych formuł, układów dłoni i języków obcych. Jednak nie tylko na nauce skupia się nowe życie chłopaka. Poznaje lepiej innych magików, zaprzyjaźnia się i zakochuje, a przy okazji odcina też od reszty kolegów, gdy zostaje prymusem. Czas nauki to dla niego także ciągłe porównania świata ludzi i świata magii. Czuje, że odciął się od tamtego zżycia, a jednak i w tym nowym miejscu nie jest do końca szczęśliwy.
To, co bardzo podobało mi się w powieści, to stworzony przez autora świat. Wiele osób mówi, że to zlepek kilku innych książek i pomysłów i mimo że momentami faktycznie można odnieść takie wrażenie, mnie to nie przeszkadzało. Polubiłam klimat tej powieści, ponieważ Grossman zdecydował się nadać swoim postaciom ludzkie charaktery – postacie nie były na wskroś dobre bądź złe, przepełniały ich emocje, uczucia, popełniały błędy, przeklinały i nie stroniły od używek i namiętności. Drugą rzeczą, która mnie urzekła, jest Fillory. Każdy fragment, w którym wspominano o tej krainie, o książkach na jej temat, chłonęłam całą sobą. To fascynujące miejsce, ciekawie opisane, nie dziwi mnie zatem, że Quentin bardzo chciał do niego trafić.
Minusów powieści widzę kilka. Po pierwsze niektóre zachowania postaci. Co prawda wszystko, co robili, było bardzo ludzkie i dostosowane do ich wieku – przecież młodzi ludzie popełniają wiele błędów, a jednocześnie chcą spróbować masy nowych rzeczy. Dużo seksu, narkotyki, morze alkoholu i wulgarne zachowania – to właśnie otrzymujemy. Na dodatek przez większość powieści ma się wrażenie, że jest to dołująca historia o młodzieży, która nie radzi sobie z problemami, a magia wcale nie leczy ich zblazowania. Po drugie Quentin jest naprawdę denerwujący, chociaż właśnie tego się po nim spodziewałam, sięgając po powieść. Kolejną rzeczą, która mnie drażniła, była płaszczyzna czasowa. Lata mijały w zaledwie parę chwil, niektóre wydarzenia przeskakiwano, mimo że były ważne, opisywano je w paru słowach. Przez to miałam wrażenie, że coś mi umyka.
Czarodzieje to książka, która nie jest wybitna, ale którą czytałam z ogromną przyjemnością. Uwielbiam serial na jej podstawie, wiedziałam zatem, czego się spodziewać i właśnie to otrzymałam. To powieść, która mi się spodobała, choć wiem, że wiele osób uznaje ją za nudną i powielającą pewne znane schematy. Mnie to nie przeszkadza, lubię jej klimat i na pewno sięgnę po kolejne części cyklu Fillory.