Ostatni tom „Samozwańca” zaczyna się dla głównego bohatera nieciekawie. Jest luty 1605 roku, a Jacek Dydyński („Jacek nad Jackami”, postać autentyczna), przykuty przez Moskali do armaty, omal nie tonie pod spękanym lodem. Później dostaje się pod straż w Perejasławiu Riazańskim, skąd – jak przystało na husarskiego towarzysza z fantazją – wkrótce zbiega, by po kilku przygodach dołączyć do swoich. Wieść o rzekomej śmierci Jacka wcale nie cieszy jego młodszego brata Przecława, który pozostał w majątku rodzinnym w Rzeczypospolitej. Niebawem Przecław popada w tarapaty za sprawą innego szlachcica z rodu Dydyńskich. W Rosji umiera car Borys Godunow, co znacznie ułatwia drogę do tronu Dymitrowi. Samozwaniec, wśród hołdów i padających przed nim na kolana bojarów, obejmuje władzę w Moskwie. Tak oto, w dużym skrócie, przedstawia się fabuła trzeciego tomu powieści Jacka Komudy.
Autor opierał się na wielu materiałach źródłowych, co przekłada się na treść książki – podobnie jak w częściach poprzednich i tu nie brakuje ciekawostek historycznych, z których część znajduje się w przypisach. Komuda kilkakrotnie zaznacza kolosalną różnicę w myśleniu pomiędzy Moskalami a polską szlachtą – Dydyński kocha wolność i nie rozumie poddanych cara (obojętnie czy chodzi o mużyka, czy o dobrze urodzonego), a z szablą u boku czuje się więcej niż pewnie; sam jest sobie sterem, żeglarzem, okrętem. Jeden z lepszych przykładów mentalnej przepaści: podczas gdy przyzwyczajony do ciągłego zginania karku, batów i służalczości prawosławny lud pada plackiem przed Dymitrem, Polacy jedynie mu się kłaniają, ale robią to z dumą i wyczuwalnym dystansem, a gdy nagrodą za ich wyprawę okazuje się zwykły żołd, czują się zniesmaczeni. Oportunizm bojarów, wcześniejszych wrogów Dymitra, w obliczu nowej władzy jest wręcz mdlący. Z kolei w epizodzie z Borysem Oboleńskim, skazanym przez zwierzchnika za samo przebywanie z wrogiem (czyli Jackiem), widać późniejsze praktyki stalinowskie – wszyscy są podejrzani, nie wyłączając jednostek wykazujących ślepą, psią wierność.
W książce znajdziemy opisy bitek, picia, jedną bitwę oraz soczyste przekleństwa, czyli rzeczy, do których pisarz już nas przyzwyczaił. Akcja rwie do przodu, szybko przewracamy kartki, na których Jacek przeżywa przygody godne prawdziwego, XVII-wiecznego awanturnika. Tyle tylko, że pod koniec powieści dominują krótkie podrozdziały dotyczące sytuacji w Moskwie, a Dydyński i spółka schodzą na dalszy plan. Niestety, „Samozwaniec III” to najcieńsza i zarazem najsłabsza z dotychczasowych części. Nie ma tu zwieńczenia historii – żeby się tego doczekać, trzeba będzie przeczytać „Moskiewską ladacznicę” i „Cara z żelaza”. Zawartość trzech tomów spokojnie można było zmieścić w dwóch, nawet stosując charakterystyczną dla fabryki słów dużą czcionkę. Jeśli znacie tomy wcześniejsze, to wypadałoby „Samozwańca” doczytać, ale zastanawiam się, czy warto inwestować w kontynuację cyklu „Orły na Kremlu”. Tak czy inaczej, trylogia poza porcją solidnej rozrywki niesie sporo informacji o ciekawym okresie historycznym i to jest jej niepodważalna zaleta.