Do "Verticala" podróżowałam bardzo długo. Kiedyś bardzo mocno przesadziłam z powieściami SF i fantasy i można powiedzieć, że troszkę mi swię przejadły były. Ale przyszła kryska na matyska. Po decyzji o przymusowym płodozmanie literackim, o którym przeczytacie całkiem niedługo, i po nadrobieniu bardzo sporych zaległości nadeszła i pora na Pana Kosika. I powiem równie szczerze, co niecenzuralnie, że mi urwało El Doopę.
Ale osochozi, pani kochana, czegóż tak piać od razu w pierwszym akapicie! Otóż do piania okazja jest i to niewąska. Ale niech będzie, że od początku. Na początku był bezkres. Bezkresne niebo w dole i w górze, wielki błękit. Otcłań z każdej strony, otchłań poprzetykana nieskończoną ilością pionowych lin, powolutku, powoluśku przesuwających się w górę. Lądujemy w świecie, o jakim nam się nawet nie śnilo. Na owych linach rozmieszczonych w stałej odległości od siebie, linach bez początku i końca wiszą stalowe miasta. Mozolna wędrówka przez przestworza mija ich mieszkańcom na małym, cichym życiu. Wszyscy wypatrują nad sobą celu, ale nie łudzą się, że dożyją dotarcia do tego, co w górze. Chcą przeżyć tylko dla swoich dzieci i wnuków – bo może one dożyją? Z innymi miastami łączą się tylko od czasu do czasu – jedynie w celu Wymiany. Potem wracają do spokojnego pięcia się w górę w swoich małych, stuosobowych wspólnotach, skupieni na małych codziennych czynnościach, żyją nadzieją Celu. I gdybym ja trafiła do takiego miasta, pewnie też zastanawiałabym się od razu nad tym, co tam takiego ciekawego w górze jest. Pewnie, gdybym była bardzo ciekawskim obywatelem, obmyślałabym od razu jakieś sposoby na przyspieszenie podróży po linach w górę. Może nawet wspięłabym się samopas?
Ale Kosik idzie w zupełnie przeciwną stronę. W mieście, do którego trafiamy, tylko jeden człowiek zamiast patrzeć w górę zaczyna patrzeć w dół. W Antycel. Szukając Sensu, wciąż zastanawia się skąd wzięły się miasta, z czego są zrobione, kto je zrobił i, przede wszystkim – po co? Czy bezkresna, niebieska otchłań jest rzeczywiście najlepszym miejscem do życia dla ludzi? Dlaczego wyruszyli kiedyś, przed laty, stamtąd, z dołu?
Ogromnie cenię w autorach (nieważne jakiego gatunku, bo we wszystkich) nowatorskość. Czasami mam wrażenie, że wszystko już chyba zostało wymyślone, co mogło zostać wymyślone, skoro tak wszyscy powielają już swoje utarte schematy. Ale wtedy do akcji wkracza mój kolega, który uparcie powtarza, że najlepsze jest to, co jeszcze nie zostało napisane. Dziś wspomógł go Rafał Kosik. Jeśli myślicie, że SF to tylko tabuny groźnych Marsjan, wszędobylskie statki kosmiczne albo inne Zeppeliny na niebie, to się grubo mylicie. Nie, sztuczna inteligencja i bunt maszyn też nie. No to jak to tak, spytacie. I to ma być SF? To jst właśnie SF. Przez duże S, i czuje się to już od pierwszych stron. Spotkanie to z Kosikiem, moje pierwsze od młodzieńczych czasów feliksonetonikowych, zaliczam do bardzo udanych. Bardzo podoba mi się styl tego, Pana, bo napisać wciągające i w miarę zrozumiałe dla nawet nie laików, a amatorów SF wcale nie jest tak łatwo. Od tej pory szerzyć będę ile inkoholiczych sił "dorosłe" książki Kosikowe. Nawet nie wiecie jak fajnie jest po latach wrócić do serii, które kiedyś się czytało – tylko to trochę jest jak nakładanie już przyciasnych, niewygodnych, bo za małych spodni. Jeszcze lepiej, kiedy nagle odkrywasz, że pisarz Twojego dzieciństwa wcale na tym swojej kariery nie zakończył i masz gwiazdkę pół roku wcześniej, bo otworzył się przed Tobą nowy świat, o którym nie miałeś pojęcia.
Wracając do samego "Verticala" - podobno przypomina nieco "Most" Iana Banksa, który podobnież traktuje o ludziach żyjących na nieskończenie długim moście właśnie i zupełnie niezastanawiających się nad jego początkiem i końcem. Czy tak jest w istocie – tego nie wiem, bo Banksa nie czytałam. Z tego prostego powodu "Vertical" jest dla mnie nowatorski pomysłem totalnie i wszechogarniająco. Po zamknięciu książki miałam wrażenie, jakby to był materiał na jakąś całą długaśną sagę, poczułam się jakby mi ktoś tylko uchylił drzwi i zatrzasnął przed nosem zanim zdążyłam się napatrzeć i poznać wszystkie elementy tego świata. Jedyne, co "Vertical" mi przypominał, ale to szczególnie ze względu na opisane w nim społeczności, to "Proces" Kafki. Dzieło wręcz legendarne, lecz przeniesione w realia SF. Podczas czytania człowiek ma to samo uczucie - nagle zauważą jak wolny jest jego umysł. Dopiero wtedy gdy zobaczy całe grupy ludzi spętanych codziennymi pętami absurdu. Absurdu, z którym nie dość, że nie walczą, to jeszcze zdają się go w ogóle nie dostrzegać.A każdy, kto próbuje zburzyć ich kruchy domek z kart jest postrzegany jako wróg. Znajomy mechanizm?
To, że siadłam do Kosika po długim science-fictionowym odwyku miało jednak pewne niewątpliwe wady. Jedną z nich jest fakt odzwyczajenia się od ROZUMIENIA. Nie wiem dlaczego tak dużo nagromadzonych tajemnic i niedopowiedzeń na początku książki kazało mi, pół-podświadomie, pół-naiwnie, wierzyć w jej niezwykle jasne, klarowne zakończenie. A im dalej w "Vertical" tym ciężej się czyta, więcej powiedzieć nic nie mogę, bo okrutnie Wam zaspoiluję. Wnioski? Na dwoje babka wróżyła - albo rzeczywiście odwykłam, albo jestem głupia jak but i powinnam z mądrą miną pokiwać głową i udawać, że wszystko wzorowo zrozumiałam. Tak czy inaczej, po Kosika sięgnę jeszcze nieraz. Pora nadrobić stracony czas!