Grace jako dziecko została zaatakowana i pogryziona przez sforę. Co dziwne, jej życie ocalił właśnie członek sfory. Odtąd Grace zaczyna bacznie się im przyglądać, wciąż licząc na to, że zobaczy „swojego” wilka. Tymczasem w miasteczku zaczynają się dziać dziwne rzeczy...
„Cokolwiek to jest, poczeka do rana. A jeśli nie, to i tak nie jest tego warte.”
Przyznam się szczerze, że czytając tę książkę nie mogłam pozbyć się wrażenia, że jest dziwna. Kompletnie nie potrafiłam rozgryźć Sama, a o utożsamianiu się z Grace w ogóle nie było mowy. Rozumiałam chęć zobaczenia wilka, który był jej wybawcą. Po tak traumatycznym przeżyciu, jakim był atak wilków, każdy normalny człowiek by się ich obawiał chociaż odrobinkę, a ona lgnęła do nich niczym pszczoła do miodu.
„Ona była przeszłością, teraźniejszością, przyszłością. Chciałem jej odpowiedzieć, ale nie mogłem. Rozpadłem się na kawałki.”
Bardzo mi się podobał pomysł wilkołaków, w większości książek młodzieżowych, są przedstawiane jako całkiem świadome i dość „łagodne". Tutaj zmieniają się całkowicie w zwierzęta, nie ogromne basiory, ale zwykłe, nieświadome swojego człowieczeństwa, wilki.
„Nosimy grymasy śmiejącej się śmierci.”
Ta książka mnie nie zachwyciła, zaciekawiła owszem, ale wiele pytań pozostało bez odpowiedzi, a akcja była tylko interesującym przerywnikiem cukierkowego romansu nastolatków. Zdecydowanie liczyłam na więcej akcji, na dreszczyk emocji i porywającą bajkową historię.