Amanda Lindhout w dzieciństwie uciekała od życia naznaczonego przemocą w świat wyobraźni. Przeglądając strony "National Geographic", marzyła o podróżach do egzotycznych miejsc. Po latach postanowiła zrozumieć świat i nadać swemu życiu sens. Za zaoszczędzone pieniądze przewędrowała z plecakiem Amerykę Łacińską, Laos, Bangladesz i Indie, a potem, z każdą przygodą nabierając odwagi, pojechała do Sudanu, Syrii i Pakistanu. W Afganistanie i Iraku, krajach rozdartych wojną, pracowała jako początkująca reporterka telewizyjna. W sierpniu 2008 roku pojechała do Somalii - "najbardziej niebezpiecznego miejsca na ziemi". Czwartego dnia została uprowadzona przez grupę zamaskowanych mężczyzn.
Amanda spędziła w niewoli 460 dni. Przeszła na islam, żeby ocalić życie, podjęła też próbę ucieczki. Przetrwała dzięki odwadze i nadziei. W chwilach głębokiej rozpaczy odwiedzała powstały w wyobraźni Dom na Niebie, położony wysoko ponad światem kobiety przetrzymywanej w kompletnych ciemnościach, skutej łańcuchami i poddawanej torturom.
„Jedna z najbardziej niezwykłych książek, jakie czytałam. Poruszająca, dręcząca, pełna nadziei, przynosząca wyzwolenie i głęboko prawdziwa. To opowieść o człowieczeństwie i braku człowieczeństwa. Książka piękna, wstrząsająca, heroiczna - jak krzyk niezgody na zniewolenie i skłaniające do pokory wezwanie do modlitwy.” - Elizabeth Gilbert, autorka Jedz, módl się, kochaj.
Amanda Lindhout jest założycielką The Global Enrichment Foundation, organizacji non-profit, która wspiera zrównoważony rozwój, inicjatywy edukacyjne oraz pomoc humanitarną w Somalii i Kenii.
Sara Corbett pisze dla "The New York Magazine". Teksty jej autorstwa ukazywały się także w "National Geographic", "Elle", "Outside", "O, The Oprah Magazine" "Esquire" i "Mother Jones".
„W myślach budowałam schody. Na ich końcu wyobrażałam sobie pokoje. Przestronne, wysokie pomieszczenia z dużymi oknami i z chłodną bryzą wiejącą zza okien. Wyobrażałam sobie pokój, z którego otwiera się jasny widok na następny pokój, aż wreszcie powstawał dom; z korytarzami i następnymi schodami. Zbudowałam wiele domów, jeden po drugim, aż powstało z nich miasto - spokojne, lśniące w słońcu blisko oceanu tak jak Vancouver. Umieszczałam tam siebie i żyłam pod szeroko otwartym niebem mojego umysłu. Zawierałam przyjaźnie, czytałam książki, biegałam ścieżką wśród bujnej zieleni parków ciągnących się wzdłuż nabrzeża. Jadłam naleśniki ociekające syropem i kąpałam się, a potem obserwowałam, jak słońce prześwieca między drzewami. To nie była tęsknota i to nie było szaleństwo. To było wytchnienie. Pozwalało mi przeżyć.”